W marcu 2010 roku zadzwonił do mnie mój kolega Marcin Mizera z pytaniem czy mam ochotę pojechać w styczniu 2011 roku na dwa tygodnie nad Rainbow. Odpowiedź była natychmiastowa i pozytywna. Miałem natomiast tylko dwie obawy, że jest to styczeń, a bywało już tak, że Rainbow w tym czasie było zamarznięte i czy wytrzymamy nad wodą dwa tygodnie, jeśli prognoza zamarznięcia jeziora by się sprawdziła. Ale co tam, zarezerwowaliśmy miejsca, Marcin stanowisko 16, a ja 14.
Czasu było naprawdę dużo żeby się przygotować i zebrać jak największą ilość wiadomości na temat wody. Rok do wyjazdu zleciał szybko, został tylko tydzień i zaczęły się problemy. Mieliśmy jechać w czterech jednym samochodem, wszystko było już ustalone, a tuż przed końcem roku moje auto nawaliło. Naprawa miała potrwać nawet do kilkunastu dni. W tym wypadku musieliśmy zmienić plany, jedziemy, zatem na dwa auta. Marcin z bratem Bartkiem, a ja z Krzyśkiem Oleszczukiem, z którym potem razem wędkowaliśmy.
Jeszcze 1800 km i jesteśmy w raju! Ale nie tak prędko… Jak pech to pech, po przejechaniu 150 km od granicy pękł amortyzator w aucie Bartka, ale na szczęście dało się jechać, tylko, że z prędkością nie większą niż 80 km na godzinę. Około 20, po 28 godzinach dotarliśmy na miejsce. Było już ciemno, nasze stanowiska były jeszcze zajęte, noc spędziliśmy w „CLUBHOUSE”, na miejscu była również ekipa z Hiszpanii, więc wieczorkiem była mała impreza integracyjna z właścicielem zbiornika Pascalem i Hiszpanami. Rano pobudka, jedziemy wcześniej, gdyż jest wymiana ekip nad jeziorem.
Sobota godzina 10 jesteśmy na swoich stanowiskach, z Krzyśkiem szybko bierzemy się do pracy, rozbijamy namioty i szykujemy się do sondowania łowiska. Cała sobota przeleciała na sondowaniu, nie wywozimy wędek, gdyż jest ciemno, zresztą mamy jeszcze 2 tygodnie. Marcin jest na stanowisku 16, też zostawia wywózkę na drugi dzień. W niedzielę wstajemy wcześnie i po zjedzeniu śniadania, kończymy sondowanie, a o 14 kije są już w wodzie, Miziemu zostały jeszcze dwie wędki. Umówiliśmy się, że kolacja jest u Miziego. Po kolacji jedziemy z Krzyśkiem odwiedzić kolegów z Hiszpanii. Po powrocie Marcin przy pomocy Krzyśka wyciąga karpia pełnołuskiego 22,5 kg, jest rekord! Skuteczną kulką okazała się być śliwka z pieprzem. Kręcimy filmik, zdjęcia i ryba wraca do wody, na naszym stanowisku cisza. Poniedziałkowy poranek minął spokojnie i nagle Marcin krzyczy „odjazd”, ja biorę kamerę i biegniemy na jego stanowisko. Ryba daje się holować z brzegu do pewnego momentu, postanawiają wsiąść do pontonu, współpraca braterska Marcina z Bartkiem układa się bardzo dobrze, jest ryba - krzyczy - pełnołuski znowu! Po dopłynięciu Marcin ocenia wagę ryby powyżej 25 kg. Podczas ważenia brakuje skali na wadze do 27 kg, nie wierzymy własnym oczom, wyciągamy drugą wagę do 50 kg, która po wytarowaniu wskazuje 31 kg. Szok drugi rekord życiowy Miziego. Jest w tym momencie jednym z najbardziej szczęśliwych ludzi, squid się sprawdził. Po południu znów wyciąga 16kg, za 2 godz. 18kg. U nas cisza, noc mija spokojnie.
Rano budzi nas branie, Krzychu wybiega z namiotu i zacina, a ryba parkuje w zaczepach. Płyniemy po nią, udaje się wyjąć, karp waży 9 kg, pierwsza ryba mała, ale cieszy. Po południu jadę się wykąpać, a u Krzycha drugie branie, niestety ponownie ryba w zaczepie i nie udaje nam się jej wyjąć. W czasie kolacji na stanowisku Marcina znów odjazd, holuje z Bartkiem z pontonu, krzyczy -kolejny pełnołuski!. Biegnę na stanowisko Marcina, kręcimy filmik z ważenia ryby, tym razem 33kg!!!!! Kolejny rekord i znów śliwka z pieprzem. Szczęśliwy Marcin wchodzi z rybą do wody, która ma 6 stopni, aby zrobić sobie zdjęcie. U nas znów kolejna noc przebiegła spokojnie, rano Krzychu ma branie i 16kg ląduje na macie. Wieczorem znów mam branie i jest 17 kg pełnołuski. W kolejnych dwóch dniach pierwszego tygodnia Marcin wyciąga jeszcze dwa karpie: 24kg i 27kg. Natomiast u nas Krzychu 5kg. Pierwszy tydzień daje Marcinowi 12 brań i 9 ryb, my mamy 9 brań i 4 ryby. W drugim tygodniu coś się zmieniło z ciśnieniem i brania ucichły. Dopiero we wtorek w nocy Krzychu ma branie, ale karp się spina. W środę po śniadaniu pojechaliśmy z Marcinem na zakupy i tak się nic nie działo nad wodą. Już nie wiemy, co robimy nie tak...
Podczas pierwszego tygodnia brania były regularne, a tu nagle 4 dni i brak brań. W pewnych momencie dzwoni telefon, Krzychu krzyczy - jest na Twoim kiju branie!. Wsiadamy do auta z Marcinem i jedziemy prosto na moje stanowisko, wszystko trwa kilka minut. Chudy dopiero przypłynął już z karpiem. Ważymy, a waga wskazuje 20kg. Reszta dnia minęła spokojnie, dopiero w czwartek po śniadaniu znów mamy branie, płyniemy z Krzychem, ryba jest w czterech zaczepach, po 20 minutach walki z zaczepami byliśmy pewni, że straciliśmy rybę. Jak się okazało była na haku. Po dopłynięciu z rybą do brzegu, podczas ważenia skala wagi pokazuje 21kg. Do końca pobytu nie mieliśmy już brań, co prawda Marcin miał jedno, ale nie wyciągnął. Doskonale sprawdziły nam się przynęty słodkie kombinowane: śliwka, pieprz, wątroba - miód, black squidmix z krabem. Wiele się nauczyliśmy i wyciągniemy wnioski na przyszłość, ale jedno jest pewne jesteśmy bogatsi o kolejne doświadczenia.