Patryk Puk z Bydgoszczy zajął 2 miejsce w Karp Maxie 3/2008 na najlepszy opis połowu. Połów miał miejsce 16 maja 2008 r., zaś karp ważył 20,5 kg. Sponsorem konkursu były firmy ProLogic, Okuma i Dragon. W nagrodę P.Puk otrzymał 2 kołowrotki Okuma Power Liner 60.
PROSZĘ PANA TO NIE POTWÓR, TO KARP
Dzień jak każdy inny, gdy wybierałem się na ryby. Pobudka o 5:00, szybkie śniadanie i „śmigam” nad łowisko. Zacząłem rozstawiać sprzęt. Wszystko zawsze mam w osobnych pokrowcach, dlatego od nowa wiązałem zestawy. Gdy już „sprzęcior” stał i aż się gotował, bo słonko przygrzewało od samego świtu, a wiatru nie było w ogóle, zacząłem wybierać kulki. W tym roku karpie na Łowisku w Lisim Ogonie nie brały na nic innego, tylko na „śmierdziela”. Na pierwszym włosie zawisła kulka krabowa, oczywiście pop up, bo w tym sezonie wyciągnąłem już na nią parę fajnych karpików. Na drugi zestaw założyłem standardowo pellet z halibuta. Teraz pozostało trochę zanęcić, pół kilograma kulek TB Monstrualny Krab wystarczy. Cobra poszła w ruch i obszar, w którym łowiłem został zanęcony. Muszę dodać, że zestawy umieszczałem w miejscu, w którym zostawiłem kiedyś wiele ołowiu. Właściciel, po konsultacji zdradził mi, że właśnie tam są jedyne zaczepy na całym łowisku, betonowe płyty, gdyż łowisko w Lesim Ogonie jest zbiornikiem po kopalni torfu. Wiedziałem, że te największe „miśki” właśnie tam czują się najbardziej bezpiecznie.
Po pół godziny pierwsze branie! Sygnalizator zagrał, słyszę jak ze szpuli ucieka kilka zwojów żyłki, ale niestety stanął. Jak zawsze uprzejmie poprosiłem karpika, aby odjechał dalej, ale on ani myślał. Po chwili zwijam zestaw. Krabowa kulka posłużyła za lizaka, ale nic straconego. Zmieniam ją na świeżynkę i posyłam zestaw z powrotem do wody. Godzina 8:00, nic się nie dzieje. Hmm...pora na śniadanie. Najpierw trochę kulek (po garść na zestaw) dostały karpiki, żeby nie mówiły, że jestem egoistą. Zjadłem śniadanko i popijałem właśnie herbatę, gdy słyszę ti...tii...tiiiiiiii... ruszył. Cudowny dźwięk sygnalizatora. Za to właśnie kocham karpie, te cudowne odjazdy. Podbiegam do wędki, zacinam i siedzi. Czuję, że jak ja to mówię „bolek”, ale nagle oporu nie czuję. Przeklinam pod nosem. Spięcie! Szybko zwijam żyłkę i w pewnym momencie omal nie padłem na glebę. Widzę jak ładny sezan, któremu moja kulka wystaje z pyska przepływa 20 cm od brzegu! Zwijam energicznie zestaw, tak to on! Poszedł do brzegu, cwane bydle. Jak to sezan, kilka uderzeń ogonem w żyłkę, ładna praca przy dnie i po krótkim holu „pełny” trafia do podbieraka. Gdy leżał już na macie, podszedł do mnie Pan, który łowił niedaleko mnie na spławik i mówił, że w życiu nie widział takiej ryby. Odpowiedziałem, że trzeba się przerzucić na karpiowanie. Ładnie był zapięty za dolną wargę. Ważymy – 9 kg „bolek”. Krótka sesja zdjęciowa i karpik trafia do wody. Na włos znowu ląduje pływak o imieniu Krab. Wyrzuciłem zestaw, ustawiłem swingera i jestem gotowy znów zasiąść w fotelu, gdy coś mnie tknęło i postanowiłem zmienić przynętę na wędce, na której nie było brań. Pellet się rozpuścił, ale przy temperaturze wody, którą zmierzyłem rano i wynosiła 20 C, miał prawo. Kupiłem nowe kulki Homar i Rak, ciekawy zapach i kolor podobny do Fluo. Wypróbujemy, ale na górę musi iść połówka krabowego pewniaka. Zestaw posłany idealnie na skraj płyt. Czekam na branie. Przyznaję się od razu bez bicia, że przysnąłem, ale tylko troszeczkę. Kolega, który stał obok, spał tak twardo, że nawet dźwięk sygnalizatorów go nie wzruszał. Już miałem znów ułożyć głowę i zapaść w letni, karpiowy sen w pełnym słońcu, gdy słyszę ti... cisza, myślę, że wiatr, ti..., sygnalizator lekko wariuje? Ti...tiiiiiiiiiiiii... przeraźliwy pisk! Aż kumpel zerwał się na równe nogi. Pierwsze co usłyszałem podbiegając do kijów, to słowa znajomego – „Polej ten kołowrotek wodą, bo aż się szpula gotuje, dym z niej leci, tak jedzie”. Zacinam. Wędka wygina się do samego kołowrotka, a w tym momencie wszyscy, którzy zebrali się już wokół mnie, wydali niesamowite, śmieszne „ooooo”. Ale naprawdę porządniejsza sztuka. Najpierw mam wielką trudność, żeby go zawrócić z powrotem do brzegu. W końcu odjechał ładne 50 metrów w lewo, gdzie były zestawy kolegi. Po chwili zawrócił i w prawo. Na kiju wszyscy wiedzieli, a moja biedna ręka czuła najlepiej uderzenia do dna „misiaka”. Już wiedziałem, że nie jest mały. Po ok. 15 minutach walki na otwartej wodzie doprowadziłem go pod brzeg. W tym momencie odetchnąłem, bo zagrożenie wejścia karpia między betonowe płyty minęło. Później śmiałem się sam z siebie, bo dopiero przy brzegu zaczęła się zabawa. Najpierw murował tak agresywnie, że kij aż trzeszczał. Nie mogłem go nawet na pół metra odciągnąć od dna. Wreszcie po kilku minutach odpuścił. Ale to nie był koniec! Gdy już wszyscy wiedzieli rurkę antysplątaniową i z wielkim przejęciem oczekiwali, że zobaczą czy to karp, czy smok wawelski, wtedy on tylko z nas drwił i odjeżdżał, pozostawiając tylko wielkie wiry. Podbierak już przygotowany, mata zmoczona, a on widać dopiero się rozkręca. Ręka już mnie boli jakbym przerzucił 10 ton węgla. Wreszcie po kilku kolejnych minutach pokazał się po raz pierwszy. Gdy tak się przewinął pokazując bok, po raz drugi było wielki „oooo”. Miałem przez to kupę śmiechu, ale musiałem skupić się, bo nie chciałem stracić takiej ryby. W końcu po jakichś pięciu minutach „karpik” wreszcie porządnie łyknął powietrza. Był wyraźnie zmęczony, nie mniej niż ja sam. Gdy wpłynął do podbieraka, a kolega podniósł rączkę, zamykając drogę ucieczki, wydałem nieokreślony okrzyk radości, którego nie idzie tu opisać. Jest mój! Kolega chce go podnieść i położyć na macie, ale o mało nie wleciał do wody. Przeliczył swoje siły i musiał poprosić Pana „Spławika”, jak nazwaliśmy sąsiada spławikowca, aby mu pomógł. W dwójkę wyciągnęli karpia z wody i położyli na macie. Gdy odsłoniłem podbierak Pan „Spławik” krzyknął – „O Boże, przecież to potwór!”. Ja spokojnie odpowiedziałem – „Proszę Pana, to nie potwór, to karp”. Ale w środku rzeczywiście dla mnie również był potwornie wielki. Ostrożnie wyciągnąłem go z podbieraka. Wyhaczyłem hak z moją nową kombinacją kulek, której podziękowałem i dałem buzi. Monstrualny Krab z Homarem i Rakiem przyniosły monstrualnego karpia. Ważenie...Obstawiałem 18 kg, ale tym razem oko mnie zawiodło. Waga wskazała 21,3 kg, a po odjęciu maty 20,5 kg czystej karpiowej masy. Czułem się wniebowzięty. Karp powyżej 20kg! Coś niesamowitego! Zanim udało mi się złapać to bydle do fotki, musiałem aż 4 wiadra wody wylać, żeby nie uszkodzić tak pięknej zdobyczy. W końcu udało mi się wziąć go na ręce. Jak to określiłem, czułem się jakbym trzymał małego prosiaka. Na więcej niż jedną fotkę niestety nie pozwolił nam sam szanowny karp, gdyż zaczął wywijać swoim ogonem, a ja bojąc się i troszcząc o własne życie, położyłem go na macie. Zdjęcie wyszło, „karpik” do wody. Dostał buzi, ale nie mówiłem, że ma śmigać po dziadka, bo byłoby to przegięcie! Chwila oswajania się z wodą i powoli jakby nigdy nic nasz potworek odpływa. Zbieram gratulacje. Jeszcze nie mam świadomości tego co się stało. 20,5 kg...kosmos. Ale takich karpi nie łowi się w kosmosie, ale u nas w Polsce. Nigdy nie zapomnę tego dnia. Teraz ambicje są większe, ale nie rozpędzam się. Rozpocząłem polowanie na rekord łowiska, a największy karp w tej wodzie ma grubo ponad 25 kg. Czy kiedyś będzie mi dane stanąć z nim oko w oko? Pożyjemy zobaczymy. Pożyjemy, o ile nie wysiądzie mi „pikawa” przy holu tak wielkiego karpia. Przy 20-stce serducho już waliło tempem 200 uderzeń na minutę. Chciałbym na zakończenie jeszcze dodać, że w obecnym sezonie 2008, mam już na koncie 22 karpie, z czego 9 przekroczyło 10kg. Zobaczymy czy nie wyczerpałem limitu na cały rok.