Zbliżał się wielkimi krokami koniec wakacji, a to oznacza, że jak co roku w pierwszych dniach września wybierałem się do swojego przyjaciela Gregora na austriackie karpie. W tym roku jednak wypadło to na ostatni tydzień sierpnia, ponieważ zaplanowaliśmy jeszcze jedną zasiadkę w dniach 21-28.09. Sierpniowa zasiadka była bardzo udana bo obfitowała w karpie od 13kg do 16kg z rodzynkiem 20,90kg, ale ta późniejsza jak się okazało przeszła moje najśmielsze oczekiwania.
Jeśli chodzi o przygotowania to tu żadnej nowiny nie odkryję, bo każdy z nas łowiący karpie wie co potrzeba zabrać na taki wypad, ale jeśli chodzi o wybór przynęty i zanęty to postawiłem na taką, która odkąd mi wpadła w ręce nigdy mnie nie zawiodła, a mianowicie Club&Toffi firmy Solar. Miałem już dość zabierania ze sobą pełnych toreb kulek przeróżnej maści i nad wodą debatowań czy może te, a czy może tamte. Dość tego! Po co kombinować jak to „jeździ”. Do pełni szczęścia spakowałem jeszcze Up&down, pellet i w drogę.
Po 8-godzinnej podróży o 10 rano zameldowaliśmy z chłopakami się na łowisku i od razu pełni werwy zabraliśmy się do rozbijania obozowiska i wyszukaniu najlepszych miejscówek na wodzie. A na dnie wszystko co tylko chcemy: miękko, twardo, bardzo twardo, kamienie, głazy, rośliny, k..... gdzie wybrać te najlepsze, które miejsca karpie odwiedzają? Hmm co za dużo to nie zdrowo.
Po paru godzinach pływania i stukania w dno, w końcu ustawiliśmy markery. No to zaczynamy „łapaczkę”. W ruch poszła zanęta, pellet i pokruszone kulki, wszystko zalane olejem, bosterem i dobrze wymiksowane, będzie jak znalazł do tunelu pva ponieważ na zbiorniku jest zakaz ostrego sypania. Po południu wywożę zestawy. Na każdym bałwan z club&toffi. No i w końcu pełny relaks po wyczerpującym dniu.
Noc bez pik. O 7 rano budzi mnie RX. Moje pierwsze branie! Karp idzie bardzo spokojnie, bez dziwnych fajerwerków, aż za spokojnie. Myślę - co to za ryba? Po pierwszym braniu trudno określić wielkość, nie wiem jak one się tu zachowują. Karp jest pod brzegiem, tańczy między roślinami, ale nie chce się dać dźwignąć. Pewnie nie taki mały - pomyślałem. Po kilkunastu minutach zabawy wychodzi „maleństwo” i ląduje w podbieraku. No na oko dwadzieścia jak złoto, bęben jest. Następuje standardowa procedura: mata, tarowanie wagi iiiiiii kurcze mam rekord 27,60 kg, ale jaja, pierwsza ryba i rekord życiowy, nie do wiary!! Aż strach się bać co dalej.
Parę fot i do wody z myślą „ niech przyprowadzi siostrę, brata, kuzyna, kuzynkę, a najlepiej mamę... hmm tylko ile by ta mama ważyła?... chyba mnie poniosło. Po ochłonięciu, zestaw wędruje do wody. Cieszę się, że moja taktyka znowu zdała egzamin, ale te chwile radości burzy głośne piiiiiiiiiiiiiii. Jedzie znowu. Podnoszę wędkę i czuje że to też niezła ryba. Jak się okazuje waga wskazuje 19,70kg. Nieźle...
Po drugim braniu następuje lekka przerwa, która jednak nie trwa długo, ale na macie lądują mniejsze karpie od 13 do 18 kg.
Noc przebiega spokojnie. Pojedyncze sztuki gdzieniegdzie są holowane, ale nic godnego uwagi. Następny dzień przynosi mi następne „potworki” na macie ląduje 25kg i parę mniejszych i tak do wieczora „maluchy” (10-13kg) systematycznie co dwie – trzy godziny meldują się na macie.
Nocka spokojna. Po porannej kawce i śniadanku karpie jakby umówione regularnie biorą, ale nic większego. Już nawet zdjęć nie robię z tymi „maluchami” bo to już żadna sensacja. I tak dzień miło upływa przy browarku na rozmowach o wszystkim i o niczym. Nagle ni stąd ni zowąd znowu sygnał poderwał mnie i co sił w nogach biegnę około 50 m do brania. Łapie za kija i czuje że ooooo to nie jest „małe Miki”. wołam Pawła, że to niezła ryba i raczej ponton będzie potrzebny, bo te zarośla przy brzegu mogą nam sprawić sporo problemu. Jesteśmy momentalnie na wodzie. Hol idzie ciężko, ciągnę karpia jak worek ziemniaków. Po kilku minutach napływamy na niego, ale on ma mnie serdecznie głęboko w d… nie da się kompletnie dźwignąć do góry i do tego odpalił sobie „ jedyneczkę” i wozi nas po zbiorniku przeszło ze 100 m, albo nawet lepiej.
3,5 funtowe Century wygięte w chińskie „S”, a on dalej ma nas w nosie… Co to za „zwierzak” k…. pewnie sum. No nie!!! Tylko nie on!!! Paweł mnie „ pociesza”, że to może być jednak wąsaty bo on już dwa wyciągnął tej zasiadki takie około 30 kg i woziły go podobnie. Stwierdził na pocieszenie, że ten może być większy. To żeś mnie pocieszył – mówię. Nie wiem ile to jeszcze trwało. Ile on tak siedział przy dnie i pływał raz w lewo raz w prawo. Nie wiem. Wiem, że lewa ręka i prawa ręka była na „zakaźnym” a i kręgosłup miał już serdecznie dość. Nagle czuję, że odrywam go od dna. O mamuniu!!! Ale mama!!! Krzyczę. Ale świnia!!! Jest jeszcze jakieś 2,5 m pod powierzchnią, a tu widać taki kolos!!! Będzie 30 - mówię do Pawła pełny podniecenia widząc tak wielką rybę. Jeszcze dwie delikatne piki w dół i zagarniamy go do podbieraka. Boże ale to jest prosię, ale koń. Nie wiem jakich jeszcze nazw i określeń użyliśmy widząc go z góry, ale powiem jedno: zdjęcia nigdy nie oddadzą tego jak to wygląda na żywo. Naprawdę nie do wiary. Paweł pyta na co złowiłeś?? No jak na co?? Przecież wiesz – skutecznej taktyki nie zmieniam. I to z tego miejsca co wyszedł mój wcześniejszy rekord.
Wolno płyniemy do brzegu bo z nim na holu ciężko idzie. Wkładam go do basenu z wodą, ale coś takiego ciężkiego nigdy nie dźwigałem. Chłopaki się zeszli na ważenie. Wytarowaliśmy wagę, odcedziliśmy wodę i wspólnie dźwigamy go na trójnóg. Maskara!!! Reuben Heaton pokazuje 38,10 kg. Jeszcze raz dźwigamy i to samo. Piękny. Zdrowy. Po prostu Super. Sesja zdjęciowa to naprawdę orka. Takiego diabła utrzymać to nie lada wyzwanie. Mam już dość. Wyczerpany, ale szczęśliwy bo to nowy mój Rekord Życiowy 38,10 kg. Człowiek nie może uwierzyć w to co się wydarzyło. Uuuuufffff . Kije o namiot i świętowanie!
Następnego dnia kije z powrotem wracają do wody. Analizując miejscówki stwierdzam, że mam je w ciekawych obszarach. Pierwsza na zabicie czasu, do zabawy, ilość brań największa, ale karpie do 13 kg, druga to już znacznie mniejsza ilość brań, ale karpie pojawiają się od 17 do 25kg, a trzecia miejscówka, to tylko dwa strzały i same grubasy 27,60 i 38,10... Ostatnie dwa dni potwierdzają tę zależność. Jedynka szaleje, dwójeczka niemrawa, a trójeczka już zamilkła.
Już jestem myślami przy wyjeździe do domu, a tu z dwójeczki branie. I co się okazało po kilkunastu minutach holu wyjeżdża z wody na koniec 26,50 kg. Ale wyjazd.!! Ale zasiadka!! Myślałem, że wyczerpałem już limit grubasków na tej wyprawie, a tu taka niespodzianka. Reasumując wyjazd to złowiłem kilkanaście karpi w przedziałach 9-18 kg jeden 19,70kg trzy powyżej 24kg i jedna „mama” 38,10 kg. Wyjazd życia. Pod koniec roku planuje jeszcze raz zawitać do Austrii by znów przechytrzyć pływające tam okazy.