Zasiadkę zaplanowałem już… no właśnie kiedy? Przygotowania nad wodą rozpocząłem od razu po zejściu pierwszych lodów, a jak wiemy w tym roku było to bardzo późno, bo „Pani Zima” mocno nas przeciągnęła. Jednak przygotowania tak naprawdę nie zaczęły się z pierwszymi roztopami ale z nadejściem zimy, kiedy to po zakończeniu sezonu 2012, myślałem tylko o jednym - jak, gdzie i kiedy zacząć łapać jeszcze większe amury niż w poprzednim sezonie.
Praktycznie całą zimę spędziłem na mozolnych poszukiwaniach w internecie wszystkiego co kryło się pod hasłem „amur” i co? Jeżeli o karpiach informacji jest mnóstwo to o amurach wręcz przeciwnie, zaledwie kilka artykułów i to w dodatku wcale nie łatwych do znalezienia. Wieczorne wertowanie stron w sieci, przeplatałem z wizytami w sklepie karpiowym Carpshop u Dawida Patlewicza w Poznaniu, zanudzając go moimi przemyśleniami i planowaną strategią na nadchodzący sezon. Miałem również możliwość przetestowania ich nowego miksu CSB 6 dedykowanego do połowu amurów.
Teraz przyszedł czas na zaplanowanie strategii. No i się zaczęło…Wybierając się pierwszy raz w tym roku nad wodę, mając już wspaniały plan, w którym wiedziałem już gdzie zacznę nęcić i gdzie będę łowił (przecież w zeszłym roku miałem już amurową miejscówkę), spotkało mnie wielkie rozczarowanie. Zbiornik zmienił się nie do poznania, tam gdzie przed rokiem były piękne wypłycenia, wolne od podwodnej roślinności, w tym roku wszystko zarosło. Praktycznie cała roślinność podwodna zmieniła położenie i znajdowała się w innych partiach zbiornika niż przed rokiem. Po tym jak mój wspaniały plan legł w gruzach, przyszedł czas na znalezienie innej strategii, tylko jakiej!?

W tym dniu już nic nie zrobiłem poza opłynięciem zbiornika i przyglądaniem się echosondzie w poszukiwaniu nowych wolnych od roślinności miejsc, w miejscach w których nigdy wcześniej nie łowiłem. Jedyna rzecz, która przychodziła mi go głowy to to, że nie będzie tak łatwo. Cała akcja z echosondą zajęła mi ponad 4 godziny, a do domu i tak wróciłem z pustką w głowie.
Po długich przemyśleniach postanowiłem poszukać przynajmniej 8 miejsc, które w teorii mogły być dobrymi miejscówkami i przy kolejnej wizycie zaznaczyć je na GPS, żeby ułatwić sobie nęcenie w przyszłości.
Zacząłem nęcić całkowicie inaczej niż zawsze. Każde z wytypowanych miejsc zasypywałem garścią gotowanej kukurydzy i taką samą ilością kulek. Taki schemat nęcenia powtarzałem przez cały miesiąc, oczywiście w miejscach gdzie zaczęło znikać jedzenie. Ponieważ nęcone miejsca były na różnych głębokościach, sprawdzałem je przy użyciu kamery, co mocno ułatwiło mi całą sprawę.
Po dwóch tygodniach z ośmiu wcześniej znalezionych miejscówek, zostały już tylko dwie. Wtedy już zaczęło się „grube” sypanie. Co 2-3 dzień do wody lądowało około 10kg gotowanej kukurydzy i 3-5kg kulek, po dwóch takich nęceniach byłem już pewien, że moją miejscówkę odwiedzają amury. Za każdym razem jak przyjeżdżałem nęcić, na dnie było już pusto i nie udawało się znaleźć praktycznie nic poza piaskiem.
Przyszedł czas na podjęcie decyzji jakie zestawy będą najlepsze i jak to wszystko ogarnąć bo w grę wchodziła tylko wywózka i to na około 250m, właśnie fakt tej odległości dawał mi najwięcej do myślenia, bo zeszły rok nauczy mnie, że brania amurów na dzikiej wodzie nie należą do spektakularny, tak jak to się ma w przypadku karpi, w większości przypadków są bardzo delikatne.
Tak, czy inaczej decyzja musiała zapaść. Mimo opinii, że amury łowimy na przelot, biorąc pod uwagę odległość postanowiłem zrobić zestawy na bezpiecznym klipsie z ciężarkiem 180 gram. Przepon około 25cm z miękkiej plecionki, którą dodatkowo dociążyłem pastą ołowianą dla lepszej prezentacji zestawu. Haczyk jaki wybrałem to Carp'R'Us - Gladiator LS size 4 w połączeniu z robaczkiem i małym owalem na łuku haczyka. Tak przygotowany wybrałem się na pierwszą zasiadkę w tym roku. Była to co prawda tylko 12 godzinna wyprawa, jednak od czegoś trzeba zacząć.
Na łowisku byłem około 16:00, zanim spakowałem się na ponton z całym zawsze potrzebnym ekwipunkiem, zrobiła się już 17. Pogoda była zmienna i zapowiadało się na deszcz, więc rozpocząłem od rozstawiania namiotu i przygotowanie obozowiska.
Dalej już tylko przygotowanie zestawów i wywózka. Miejscówkę zanęciłem 5kg kukurydzy i 2kg kulek 18mm o smaku śliwki mirabelki. Po powrocie ustawiłem wędki na moim już dość mocno sfatygowanym tripodzie, podwiesiłem swingery i przyszedł czas oczekiwania na pierwsze branie w tym sezonie. Niestety cała noc minęła na głębokim śnie w wielkiej ciszy. Nie mogłem tego zrozumieć. Po przejrzeniu łowiska kamerą przed odjazdem do domu, na dnie w nęconym miejscu znalazłem tylko resztki kukurydzy. Co jest grane!? To jedyne pytanie, które przychodziło mi do głowy. Miało być tak pięknie, a tu jeszcze większy mętlik w głowie. Nie ukrywam, rozczarowany wróciłem do domu.

Mimo, że wtedy jeszcze nie do końca rozumiałem całej zaistniałej sytuacji, postanowiłem zacząć kombinować z przyponami, mając nadzieję, że to tu tkwi problem. Pozostałem przy tych samych haczykach, ale zacząłem zmieniać wielkość, długości włosa itd. Spędzają kolejne trzy zasiadki na eksperymentach z przeponami, scenariusz z całkowicie „wyżartą” miejscówką zawsze się powtarzał, a ja ciągle pozostawałem bez brania, tylko czasem zdarzały się pojedyncze piknięcia. Jedyne co znajdowałem na dnie na drugi dzień to tylko mój zestaw.

Zacząłem od przygotowania stanowiska tak, żeby odległość do miejscówki nie przekraczała 150-200m. Uzupełniłem akcesoria o wszystko co potrzebne do przygotowania zestawów przelotowych. Wytypowałem też inny przypon i jak się okazało później był to strzał w 10-tkę. Postawiłem na sztywny przypon 360 stopni z fluorocarbonu o długości 16,5cm wytrzymałość 90 lb i Haczyk Longshank Nailer, rozmiar 4. Pierwsza zasiadka po zmianie taktyki, była bardzo krótka bo zaledwie 12 godzin z 29-30 maja.
Przygotowania nie różniły się praktycznie niczym od poprzednich zasiadek, po raz kolejny w wodzi wylądowały kilogramy kulek i gotowana kukurydza. Zestawy w wodzie wylądowały dopiero około 21:00, więc miałem co robić żeby rozbić obóz zanim zrobi się ciemno. Acha, jedyne co postanowiłem jeszcze zmienić, to wymiana swingerów na hangery, mając nadzieję, że brania będą jeszcze bardziej widoczne.
Po długim dniu i kilku zimnych… po 23 już smacznie spałem, ale nie długo. Przed 1 w nocy zaczęły się pojedyncze „piknięcia” na obydwu zestawach, które oddalone były od siebie około 10m, wtedy cały czar prysł i byłem w 100% pewien, że od miesiąca moją miejscówkę odwiedza stado leszczy.
Około 2.00 jeden z hangerów opadł na jakieś 5 cm, po czym został podciągnięty pod kij i znów opadł. W tym momencie nie wychodząc nawet z namiotu nastąpiło zacięcie.
Zacinam i czuję delikatne uderzenie w kij. Zaczynam „pompować” i po każdym zwinięciu luzu, plecionka znów się luzuje. Myślę sobie na pewno leszcz, przecież już kilka godzin siedzą w łowisku. Wiedząc, ze wywożę zestawy przez pas zielska i chcąc uniknąć wplątania się leszcza w podwodną roślinność, wsiadam na ponton i postanawiam go podebrać za zielskiem. Właśnie w tym miejscu pod pontonem ukazuje mi się ogromny cień… tak to był on, Pan Amur, jak tylko zobaczył światło z czołówki, ucieczki końca nie było widać, momentami zdawało mi się, że mam włączony silnik! I tak po niespełna godzinie i przynajmniej kilkunastu odjazdach ryba trafia do podbieraka. Po odhaczeniu na macie, przyszedł czas ważenia, waga pokazuje 22,6kg, Moja nowa życiówka i pierwsza ryba w sezonie 2013!

Krótko podsumowując, nie zniechęcajmy się, jeżeli coś idzie nie po naszej myśli, zawsze przecież możemy zmienić taktykę i traktujmy to jako kolejną przygodę i czerpmy z tego przyjemność. Oczywiście dużo łatwiej jest, jeżeli możemy się gdzieś wymienić swoimi spostrzeżeniami i doradzić innych, tych który mają większą wiedzę od nas. Dlatego wspierajmy wszystkich początkujący „karpiarzy” i tych którym zaczyna brakować pomysłów w poszukiwaniu kolejnych życiówek. Oczywiście wszystkich tych, którzy pamiętają o zasadzie „NO KILL” i w szacunkiem traktują swoje zdobycze. Pamiętajmy też o odkażaniu wszystkich ran amura, które powstały podczas holu, bo mimo ogromnych rozmiarów i wielkiej waleczności podczas holu, amury są bardzo delikatnymi rybami.
Tydzień po opisanej zasiadce, na te same przynęty i te same zestawy, nie zmieniając już taktyki udaje mi się wyholować kolejnego amura, tym razem 15kg. Kolejny wekeend to nowy rekord mojego syna Filipa, Amur 16,5kg.
Teraz przyszedł czas na kolejne wyzwanie i poszukanie karpi 20+, amurom damy trochę odpocząć. Najważniejsze jest to, że udało się je po raz kolejny odnaleźć i z powodzeniem wyholować. Co będzie z karpiami? Zobaczymy.
.