Po bardzo udanej wyprawie na Cassien w listopadzie, odpoczywałem w domu przez dwa tygodnie, coraz częściej jednak myśląc o łowieniu karpi. Coraz bardziej zaczynało mi brakować zasiadki karpiowej. Spędzając w sezonie bardzo dużo czasu Na rybach człowiek przyzwyczaja się do drugiego karpiowego domu.
Myślami wracałem na Cassien, próbując chociaż w ten sposób zaspokoić głód karpiowania. Jednak łowienie w myślach, to o wiele za mało. To tylko oszukiwanie samego siebie, a głód karpiowy ciągle narastał.
Któregoś dnia dzwoni telefon, odbieram i słyszę w słuchawce „Daro” jedziemy na karpie? To był mój kolega Zbyszek, zwany przez przyjaciół „Hasanem”. Mieliśmy w planach w grudniu wyskoczyć na Rybnik. Kontynuując dalszą rozmowę mówi, że przyjedzie zaraz do mnie to pogadamy. Za około godzinę opowiadam o listopadowej wyprawie na Cassien. Hasan był pod ogromnym wrażeniem. Nagle mówi do mnie – „dawaj jedziemy na Cassien”.
Dopiero co wróciłem, ale z drugiej strony lepiej jechać na Cassien niż na Rybnik. I tak nagle zrodziła się chęć przeżycia następnej, niesamowitej przygody. Dzwonię do firmy Natural Bait poinformować o nowym pomyśle i żeby zamówić kilka rzeczy na kolejny wyjazd. Paweł mówi, że jestem trochę szalony, jednocześnie informuje mnie, że dołoży wszelkich starań żeby niczego mi nie zabrakło, a zamówienie jeszcze dziś wyśle paczką.
Następne kilka dni mija jak na „wariackich papierach”, mnóstwo przygotowań i kompletny brak czasu. Wyjazd za dwa dni, a my jesteśmy jeszcze w lesie. Na taki wyjazd trzeba się przygotować, tym bardziej w grudniu, gdzie temperatury nawet na południu Francji mogą spadać grubo poniżej zera. Trzeba zacząć od sprzętu, pamiętając, że nie może nas zawieść.
Następnie przygotowuję jedzenie na 16 dni, wykupuję dodatkowe ubezpieczenie na wyjazd. Ale najważniejsze to jedzenie dla karpi. Dostosowuję ilość i to jak będę łowił do zbiornika,do pory roku i czasu zasiadki. Oczywiście zawsze mam ze sobą najbardziej sprawdzone tematy.
Przygotowania do wyjazdu dobiegały końca. Hasan z niecierpliwości szalał z telefonem, nie mógł się doczekać. W sumie nie dziwię się, bo też kiedy jechałem pierwszy raz nie mogłem usiedzieć na miejscu. Bądź co bądź, uważam że każdy szanujący się karpiarz, powinien chociaż raz w życiu, pojechać na tę wspaniałą wodę.
Mając wszystko spakowane wyjeżdżam z domu po Hasana. Po przyjeździe do Zbycha pakujemy jego sprzęt, sprawdzając wyrywkowo czy wszystko mamy i w drogę. Mamy przed sobą 1800 km. Cała droga na szczęście przebiega szczęśliwie. Dojeżdżamy około szesnastej godziny następnego dnia, Cassien wita nas przepiękną pogodą, jak poprzednio. Jesteśmy bardzo optymistycznie nastawieni. Patrząc na Hasana mogłem się tylko uśmiechać, bo w końcu zobaczył tą wspaniałą wodę na żywo, był w niezłym szoku.
Żeby dobrze wybrać miejsce zasiadki, trzeba kierować się stanem wody, temperaturą wody i powietrza, pogodą na przyszłe 2 tyg. Pakując wszystko w pontony odprowadzam jeszcze tylko auto na parking i w drogę. Płyniemy daleko na nasze pierwsze i jak się później okazało ostatnie miejsce.
Z racji tego, że nie było zbyt dużo karpiarzy na jeziorze mogliśmy wybrać dobre miejsca, chociaż stałe „bankówki” były jednak zajęte. Cumujemy na dużym cyplu obławiając na osiem wędek obydwie strony jeziora. Do roboty zabieramy się od razu. Mamy ułatwione o wiele zadanie, gdyż łowiłem już kiedyś w tym miejscu. Dokładne miejsca w których kładłem zestawy, miałem zaznaczone już na gps-ie echosondy.
Wywozimy po kolei każdy zestaw, obficie zanęcając każde miejsce w którym łowiliśmy kulkami Orgia. Bardzo późnym wieczorem zasiadamy do kolacji połączonej z toastem za udaną zasiadkę. Na drugi dzień wieczorem mam pierwsze branie, będąc w tym czasie na wodzie, Hasan zacina rybę. Zanim dopłynąłem do brzegu, ryba spada mu z haka. Byłem trochę zdziwiony, bo przypony miałem bardzo dopracowane, specjalnie przyszykowane na tę wodę.
Trudno, wywożę zestaw w to samo miejsce, zakładając inny przypon, kładę zestaw bardzo dokładnie i celnie w tym samym punkcie. Muszę powiedzieć, że to nie jest takie proste położyć zestaw na 12,17 metrach. Trzeba opracować sobie jakąś technikę, żeby być pewnym, że zestaw leży idealnie i celnie.
Następne branie mam w trzeci dzień zasiadki, z tego samego miejsca co pierwsze branie. Wybiegając z namiotu o piątej rano drę się do Zbycha, że mam branie, dawaj ponton, płyniemy. Hasan słyszał odjazd, szamotał się w namiocie ubierając się i w końcu wyskoczył. Przeprowadzając ponton między swoimi wędkami próbowałem odhaczyć jedną z linek, o którą zawadził, a on wysuwając się mocno z pontonu, wypadł „za burtę”.
Myślę - kurde akurat teraz musiało się to wydarzyć. Wsiadam sam do pontonu i płynę za rybą, a Hasan uciekł się przebrać. Było bardzo zimno i bardzo mocno wiał wiatr, warunki do holowania w pojedynkę były fatalne. Po bardzo długiej walce widzę ogromnego lustrzenia. Był już tak wymęczony, że leżał jak długi na wodzie, tylko nie miał kto go podebrać, oczywiście na czas. Bardzo silny wiatr mocno ściągał mnie poza granice możliwości podebrania karpia, a silnik nie dawał rady na 3 biegu wstecznym podciągnąć mnie do ryby. Wyciągając mocno rękę z podbierakiem, brakowało mi jakieś 5 centymetrów żeby podebrać rybę. Jednak haczyk nie wytrzymał, w ostatniej chwili, a nawet „chwiluni” wypiął się z pyska ryby. Nie mogłem uwierzyć gdy to zobaczyłem, mało tego karp nadal leżał na wodzie. Próbowałem jeszcze go podebrać, jednak nic z tego. Straciłem ogromnego karpia, będąc całkowicie bezradnym, walcząc do ostatniej sekundy w niesamowicie trudnych warunkach pogodowych. Dobrze, że raczej Francuzi nie zrozumieli, bo wydarłem się z całej siły na całe Cassien - k…a!
Mija kolejny dzień zasiadki, około 23.00 mam kolejne branie na tym samym kiju. Tym razem wsiadamy do pontonu we dwóch w myślach mówię sobie - teraz musi się udać, do trzech razy sztuka. Wszystkie czynności wykonujemy wzorowo, pływając za rybą. Czuję po holu, że to coś dużego, nie szaleje, tylko chodzi przy dnie, nie dając się podciągnąć, ryba wykorzystuje swoją masę.
Co wyjdzie pod powierzchnię na około pięć metrów, to znów ucieka na ogromne głębokości 20-25 metrów, niebezpiecznie ocierając linką o bardzo ostre skały. Po bardzo długim i wyczerpującym holu, tracę rybę nawet jej nie widząc. Po tamtym holu nawet nie jestem zły, uważam, że mieliśmy równe szanse, czego nie mogę powiedzieć o wcześniejszych.
Do końca zasiadki nie mamy już ani brania. Zmienia się pogoda, zaczyna padać deszcz, który roztapia śnieg w górach. Tym samym spływa lodowata woda do jeziora, momentalnie chłodząc wodę z 12 stopni do 7.
Teraz z perspektywy czasu wiem jak różne potrafi być nad Cassien. Mieć branie to tylko połowa sukcesu, druga połowa to jeszcze trzeba wyjąć rybę, z tej niesamowicie trudnej wody. Ja osobiście po takich „batach” nabrałem pokory i jeszcze większego szacunku do tej przepięknej wody i ryb które tam mieszkają.