Niesamowity Stary Sącz
Zasiadkę na tym łowisku planowaliśmy ze Sławkiem od początku roku. Jako, że dzieliło nas kilkaset kilometrów wszystkie kwestie o taktyce, doborze zestawów, przynęt itd. rozwiązywaliśmy telefonicznie. W sumie te kilka ładnych godzin rozmów i przygotowań doprowadziły nas do consensusu. Zarezerwowany dla nas „wysoki brzeg'' Górnego Stawu przywitał deszczem i błotem.
Nie zrażony zacząłem rozpakowywać auto. Po godzinie dojechał Sławek i wspólnymi siłami ze zdwojoną energią rozbiliśmy obozowisko. Namioty rozłożone, kuchnia przygotowana, sprzęt gotowy. Sławek zajął się montowaniem zestawów końcowych i przygotowaniem pierwszej porcji zanęty. W tym czasie ja sondowałem łowisko. Wybrałem trzy miejsca, jednak łowiliśmy w dwóch. Pierwsza miejscowka to okolice kamiennego „garbu'' praktycznie na środku zbiornika. Druga to trzciny po naszej lewej stronie w odleglości rzutu. Dwie wędki z rzutu, dwie z wywózki. Pod obydwa markery wysypujemy dywanowo po około 20 kg zanęty. Składa się ona głównie z kukurydzy-12 kg, konopi 2 kg, pelettu-3 kg Marine Halibut DB, oraz kulek Omega Fish SB-1,5 kg i kulek własnej produkcji na bazie mixu rybnego- 1,5 kg. Wszystko to dopalone boosterem Sweet Corn oraz Sfermentowana kukurydza. Kiedy wywozimy zestawy jest już półmrok. Na wszystkich wędkach zestawy bezpieczne oraz przypony strzałowe (TB Shock Braid) w związku z bliską obecnością kamieni lub trzcinowiska. Moje przypony na plecionce Muscle Braid TB i hakach Executor nr 4 tej samej firmy. Sławek stawia na pleconke Sufixa i haki Arma Point nr 6 Foxa. Dwie wędki stawiamy na Omegę 20mm balansującą, trzecią na 2 ziarnka kuku z pop-upem kuku, czwarty zestaw to kuku z pływakiem Instant Frenzy 14mm. Po sprawdzeniu sygnalizatorów i wolnych biegów możemy spokojnie usiąść i zjeść kolacje oraz uzupełnić płyny...
„Azjata” na macie
Nauczeni doświadczeniem nie spodziewamy się masy brań tuż po zanęceniu, jednak mamy nadzieję, że coś tej nocy się wydarzy. We wcześniejszej rozmowie z zarządcą łowiska p.Wiesławem Paszkiewiczem dowiedzieliśmy się, że ekipa z drugiej strony złowiła w trzy doby około 180 kg ryb, więc nie możemy wyjść z podziwu dla takiego połowu. Około godziny 23 naszą rozmowę przerywa dżwięk Videotronica, dobiegam do wędki i już czuję, że ryba siedzi na haku. Wiem, że muszę rybę przeprowadzić przez kamienie, lecz ona o dziwo sama „jedzie'' w lewo. Po kilkunastu minutach holu mam ją już pod nogami i wtedy popełniam częsty błąd, za bardzo dokręcony hamulec i ryba się spina. Cóż zawód, wiem, że był to ładny misiek. Szybka wywózka i dyskusja o błędzie. Ale po kilkunastu minutach, tuż przed północą moje żale przerywa kolejne branie, tym razem na drugiej wędce. Hol jest inny, toporny, ale bez wyraźnych odjazdów. Dyskutujemy, że to mniejszy karp, a może amur. Kilkanaście metrów od brzegu potężny odjazd z hamulca (już dobrze ustawionego) i już wiem, że to „azjata'' zameldował się w łowisku. Jeszcze dwa krótkie „odpały'' i Sławek pewnym ruchem podbiera rybę. Emocje są duże, przecież to pierwsza ryba zasiadki i od razu ładny amur. Waga wskazuje 12kg. Oczywiście z tego wszystkiego nie wiemy gdzie są aparaty, więc robimy zdjęcia komórką i szybko zwracamy wolność rybie. Atmosfera trochę euforyczna, bo w ciągu trzech godzin dwa brania dużych ryb. Jednak tak jak przewidywaliśmy cała noc przespana.
Hol z pontonu
Z perspektywy czasu stwierdziliśmy jednak, że nie donęcenie łowiska po tej rybie to był nasz błąd. Wszyscy wiemy co potrafią zrobić amury w kilka godzin z zanętą. Następne branie zaskakuje nas podczas śniadania. Piękny „running'' Sławek holuje swoją pierwszą rybę. Jednak jest bardzo silna i chowa się za wspomnianym wcześniej garbem. Jedynym wyjściem jest hol z pontonu, co niezwłocznie czyni Sławek. Zdążyłem mu tylko wrzucić podbierak do pontonu, takiego dostał przyspieszenia. Hol trwał ponad 30 minut. Kilka razy amur, jak się okazało był przy podbieraku, lecz trochę to trwało zanim znalazł się w nim. W międzyczasie poleciało w eter kilka epitetów, nawet mnie się dostało za to, że nie zdążyłem wsiąść do pontonu. Każdy kto sam holował dużą rybę z pontonu wie, że to ciężki kawałek chleba. Jednak udało się i piękny „delfin'' jest już na macie. Ważenie 16,5 kg, szybka sesja zdjęciowa i do wody. Piękny poranek.
Dyskoteka nad wodą
Po godz. 16 Sławek zaczyna swój „koncert'', a raczej karpie go zaczynają. Dwie sztuki około 5 kg i cisza. Ale to co następuje od 23.00 przechodzi nasze najśmielsze oczekiwania. Dyskoteka u mojego teamowca trwa do 6 rano. W tym czasie holuje on 6 karpików takich do 6 kg. Ja spinam w nocy jednego, a o 7.00 mam na macie 9 kg. To na razie największy karp wyjazdu. Kilka ryb tej nocy „obsługujemy'' automatycznie, bez słów (podebranie, mata, ważenie, zdjęcie, do wody i wywózka). Jesteśmy tak zmęczeni, że nawet ze sobą nie rozmawiamy. Noc nie przespana,więc mamy nadzieje wyspać się w dzień. Nic bardziej mylnego. Od 10:30 do 17:30 holujemy regularnie kilka karpi od 6 do 11 kg, oraz amura 14 kg. Cieszę się z niego jak cholera, bo po pięknym holu pada moja życiówka. Zauważamy pewną prawidłowość, że na wędkę Sławka jest więcej brań, ale ryby są mniejsze. Jego zestaw jest bliżej trzcin. Ale mamy powody do zadowolenia, bo w nocy największy karp miał 6 kg, a w dzien oprócz kilku mniejszych mieliśmy na macie 9,2 kg, 9,7 kg i 10,2 kg. Po godzinie 20.00 doławiamy jeszcze 3 „kajtki'' i następuje przerwa...do 1 w nocy, więc długo nie pospaliśmy. A o 4 nad ranem mamy dwa brania jednocześnie. I znowu Sławek żartobliwie mnie ruga, że łowi „maluchy'', a u mnie ponad 9kg. Jednak i do niego uśmiecha się szczęście. Po jednym z brań holuje dużą rybę. Walka trwa już dobre parenaście minut, a ryba nie chce dać się oderwać od dna. Po kilku próbach poderwania jej, nagle prostuje się wędka. Już wiemy, że piękna sztuka urwała się. Po wyciągnięciu zestawu okazuje się, że hak Foxa pękł na łuku kolankowym. Do tej pory nie wiemy czy był to karp czy może sum, których kilka mieliśmy na brzegu. Oczywiście nie dużych, największy miał 5,5kg.
Sygnalizator wyje
Od 6:30 po nęceniu rozpoczął się „festiwal'' brań trwający do wieczora. Czegoś takiego nigdy nie przeżyłem i pewnie już nie przeżyję. Sygnalizator wyje co 15 minut, co 30 minut aż do wieczora. Najdłuższa cisza trwała niecałe 2 godziny. Nie nadążamy wywozić zestawów. Kiedy jeden jest na pontonie, drugi już holuje rybę. Coś niesamowitego. W tym czasie łowimy 24 karpie i amura 11kg. Wśród ryb królują nieduże sztuki, ale jest też kilka „ósemek'' i „dziewiątek''.
Po udanym holu jednego z miśków mieliśmy niesamowitą historię. Mianowicie, proszę Sławka żeby zarzucił mój zestaw. Po celnym rzucie pod markera, kładzie wędkę na poda, zakłada swingera i krzyczy do mnie żebym nie kręcił kołowrotkiem. Ja na to, że jestem 10 metrów od niego. To było klasyczne branie po 10 sekundach od zarzucenia!!! A efekt 8,5 kg..
Do godziny 4 rano następuje, może to głupio zabrzmi, oczekiwana cisza. Śpię spokojnie, ponieważ postanowiłem wyciągnąć wieczorem zestawy z wody. Byłem tak zmęczony, że pierwszy raz w życiu miałem dość karpi. Następnego dnia, po 7 rano mam w podbieraku pięknego pełnołuskiego o wadze 13,5 kg. To był ostatni dzień zasiadki, do godz. 14 dołowiliśmy jeszcze kilka sztuk i wspaniała przygoda dobiegła końca.
Podsumowując - oprócz pierwszych 24 godzin deszczowej aury pogodę mieliśmy śliczną,słoneczną z ustabilizowanym ciśnieniem. Kilka ryb nam spadło, po kilka trzeba było płynąć w zaczepy, ale i tak wynik końcowy był imponujący. Ponad 390 kg karpi i amurów w 4 doby! Kilka sumików, medalowe karasie i ...szczupak. Zdaje sobie sprawę, że dla niektórych to może żaden wynik, ale dla nas była to zasiadka życia, która może się już nie powtórzyć. Ale na pewno tam jeszcze wrócimy...
.