Łukasz Bogudziński zajął II miejsce w konkursie Prologic, Okumy i Dragona na opis połowu w KM 4/2008. Ryba, którą złowił to amur 10,1 kg.
Oto jego opowieść:
PIERWSZA DYSZKA
Piękna gwieździsta noc, rozświetlona blaskiem księżyca okrąglejszego niż najdoskonalszy okrąg, cicha melodia dobiegająca z samochodowego odtwarzacza. Nocą świat wydaje się dwa razy piękniejszy. Tę istnie sielankową chwilę przerywa nagły pisk sygnalizatora. Swinger najpierw lekko opada, by po chwili z impetem podjechać pod sam kij. Zanim dobiegam z samochodu do stojaka, wolna szpula pięknie gra. Podnoszę wędkę i jest... ale zanim opiszę historię mojego „rekordzika”, chciałbym opowiedzieć jak to się zaczęło.
Wędkarstwem karpiowym zainteresowałem się 6 lat temu, kiedy to znajomy po raz pierwszy zabrał mnie na zasiadkę na karpie. Łowiąc pierwszy raz na kulki wyholowałem pięknego, jak mi się wówczas wydawało ogromnego pięciokilogramowego lustrzenia. Od tego czasu wszystko co związane z połowem karpi i amurów pochłonęło mnie bez reszty. Obowiązkowymi lekturami stały się książki: „Karp” Przemysława Mroczka oraz „Amur i Topłyga” Przemysława Mroczka i Krzysztofa Ławnickiego, a także od ukazania się na rynku, każdy numer „Karp Maxa”.
Początki jak to zwykle bywa okazały się bardzo trudne. Karpi było wiele, jednak ciężko było przebić tę zaklętą barierę 5 kg, aż do sezonu 2008, z jednej strony trudnego, z drugiej szczęśliwego. Sezon rozpocząłem dopiero na początku czerwca, łowiąc na metodę kilka 1,5 – 2 kg karpików. W międzyczasie zacząłem poszukiwania łowiska pod „wypas”. Wybór padł na „Lasówkę” – jeden ze stawów naszego koła. Woda znana z pięknych ryb, których wyholowanie skutecznie uniemożliwiają połacie lilii wodnych, porastających niemal połowę powierzchni całego stawu.
Postawiłem na wygodę i wybrałem stanowisko przy drodze, gdzie bez problemu mogłem zaparkować samochód. Nie wszyscy to lubią – droga , łowienie „z auta”. Zapewne niejeden dostaje dreszczy słysząc te słowa. Ja z powodu niezbyt dużej ilości czasu, którym dysponowałem, byłem niejako zmuszony do takiego wyboru. Ale dość o wygodach na brzegu. Zajmijmy się tym co pod wodą i na jej powierzchni. Miejscówka niemal książkowa: 15 metrowa wolna przestrzeń pomiędzy dwoma wielkimi kępami grążeli, głębokość ok. 1,5 metra, dno, podobnie jak w cały zbiorniku, pokryte lekkim nalotem mułu.
Nęcenie rozpoczynam na tydzień przed pierwszą planowaną zasiadką. Za paszę posłużyły sprawdzone już na tej wodzie kulki firmy Traper o zapachu wanilii, a także własnej produkcji tutti – frutti w proporcjach 50/50. Łącznie sypię ok. 100 szt. kulek dziennie. Rezygnuję z ziaren, by niepotrzebnie nie nęcić drobnicy, której nie brakuje. Pierwsza zasiadka jest dla mnie wielkim i jakże miłym zaskoczeniem. Zamiast planowanych karpi na macie ląduje piękny złocisty 6,5 kg amur. Przez myśl przeszło mi tylko jedno – to jest mój nowy rekord! Jest nieźle. Kilka następnych zasiadek nie przynosi znaczącego przełomu, poza następnym 5,5 amurem i 3 kg karpikiem. Aż do pamiętnej nocy z 18 na 19 lipca.
Na łowisku melduję się tuż przed zachodem słońca. Szybciutko zanęcam po ok. 15 kulek na zestaw, montuję wędki i umieszczam przynęty dokładnie w obszarze łowiska. Nareszcie mogę w spokoju odpocząć i napić się gorącej herbatki. Do północy nic się nie dzieje, postanawiam więc zmienić przynęty na zestawach. Czym by je zachęcić? Strawberry Magma firmy Concept for You? Piękny owocowy zapaszek. Stawiam na słodycz i na drugiej wędce zakładam bałwanek z kombinacji waniliowo – kukurydzianej. Dodatkowo każdą z przynęt dopalam dipem.
Słuchając cichuteńko radia lekko drzemię w samochodzie. Ten błogi nastrój urywa dźwięk Foxa. Kątem oka widzę dziwaczny taniec swingera i nagły wystrzał żyłki ze szpuli. Nobla temu kto wymyślił wolną szpulę. Lekkie podcięcie i siedzi. Czuję, że może to być coś większego od do tej pory wyholowanych rybek. Wykonując nagły zwrot ryba prze na lewo, dosłownie o centymetry mijając kępę liści. Nadal nie mogę się zorientować co skusiło się na „truskawkową lawę”. Pompując udaje mi się podciągnąć rybę pod brzeg i tu następuje piękny kilkunastometrowy odjazd. Wędka świetnie amortyzuje każde, nawet najmniejsze szarpnięcia ryby. Przez głowę przelatują przeróżne myśli, nawet te najgorsze. Przy pierwszej próbie podebrania, w świetle księżyca, udaje mi się dostrzec złocisty wrzecionowaty kształt. To amur i to nie byle osesek. Po kilku coraz to krótszych odjazdach, udaje mi się wprowadzić go do podbieraka. Przysiadam na brzegu z myślą – „jesteś mój”. Składam podbierak i zanoszę amura na matę. Polewam go wodą i na pierwszy rzut mierzenie – równe 90 cm. Teraz waga. Oceniam go na jakieś 8-9 kg. Przy 9,5 mata odrywa się dopiero od podłoża, a docelowo podziałka zatrzymuje się poza dziesiątą kreską. Odliczam ciężar maty i jest równe 10 kg. Jest super! Jestem taki szczęśliwy! Moja pierwsza dwucyfrówka.
Teraz najgorsze – robienie zdjęć. Nad wodą ani żywej duszy. Chciałbym aby amur wrócił do wody w jak najlepszej kondycji, a bawienie się samowyzwalaczem może go nieźle zmęczyć. Bóg jednak nade mną czuwa. Niecałe 100 metrów od mojego stanowiska, zauważyłem samochód, który dopiero zajechał na posesję. Biegnę z myślą, że ten ktoś nie weźmie mnie za bandytę czy idiotę i zgodzi się pstryknąć kilka fotek. Jak się okazało są na tym świecie ludzie, którym nawet o pierwszej w nocy nie przeszkadza robienie komuś zdjęć z rybkami. Po sesji amur odzyskał wolność. Teraz pływa gdzieś w odmętach zbiornika do czasu, gdy znów nie trafi na haczyk jakiegoś „moczykija”. Mam wielką nadzieję, że będę to ja i że mój przyjaciel do tego czasu co najmniej podwoi swoją wagę. I na tym mógłbym skończyć moją historię, gdyby nie jeden mały szczegół.
Tydzień później wybrałem się znowu na nocną zasiadkę. Myślałem, że nie dopcham się na swoje stanowisko ponieważ w naszym kole wiadomości szybko się rozchodzą, ale o dziwo miejsce było puste. Całą noc przespałem na łóżku karpiowym. Około godziny 4.00 budzą mnie trzej wędkarze by zapytać o wyniki. Jak się okazało wędkują prawie codziennie na „moim” stanowisku, ale ryby brak. Po tym przebudzeniu postanawiam zmienić przynęty w zestawach, korzystając z okazji, że jest już jasno. Potem kładę się z powrotem na łóżko.
Z lekkiej drzemki wyrywa mnie pisk Foxa sygnalizujący potężny odjazd. Miałem wrażenie, że swinger podskoczył ponad wędzisko. Nie zważając, że nie mam założonych butów, zeskakuję z łóżka i zaczynam hol. W międzyczasie jeden z wędkarzy podaje mi obuwie (hol w samych skarpetkach, na mokrej trawie nie jest przyjemny). Tym razem od razu rozpoznałem rybę po zachowaniu – to znów amur, tylko nie wiem jak duży. Pod brzegiem ryba wykonuje potężny zwrot i następuje odjazd. Wielka fontanna rozpryska się na mnie i na moich „pomocników”. Wędkarze zaciekle kibicują, liczą na moje zwycięstwom tłumacząc, że chcieliby w końcu zobaczyć jakąś większą rybę wyholowaną z tego stawu. Kiedy amur zostaje podebrany, wyłania się z dna podbieraka, a naszym oczom ukazuje się wielki łeb.
Oceniam go na wagę zbliżoną do poprzednika złowionego tydzień wcześniej. I rzeczywiście, nie pomyliłem się z przypuszczeniami. Ryba waży dokładnie 10 kg i 100g. Tak więc znowu pobiłem swój rekord „aż” o 100 g! Sąsiedzi są zachwyceni, nigdy nie widzieli takiej ryby. Proszę o zrobienie kilku zdjęć, miny trochę im zrzedły, gdy poprosiłem o uchwycenie momentu wypuszczenia ryby. Nie mogli przeboleć jak można mieć 10 kg mięsa i je wypuścić. Po czasie zrozumieli chyba to co zrobiłem, widząc moją wielką radość.
Na samym końcu pragnę bardzo gorąco i serdecznie podziękować mojej dziewczynie Ani, za wyrozumiałość i za to, że czasem uprzyjemnia moje karpiowe zasiadki swoją obecnością.