Duże karpie potrzebują o wiele więcej pokarmu żeby dostatecznie zbudować swoją tkankę tłuszczową, z której to będą korzystać przez cały okres zimowej hibernacji. Nawet zimą jeśli woda nie jest zamarznięta mamy szanse złowić karpie. Wiadomo, że wówczas ryby nie żerują tak jak latem, nie tracą zbyt wiele energii , ale również pobierają pokarm. Póki co my też musimy korzystać z końcówki pięknej pogody.
Przygotowaliśmy na okres jesienno-zimowych zasiadek , głęboką, starą żwirownię, która to jest zaliczana do łowisk bardzo trudnych. Tak naprawdę to nie wiadomo jak duża jest populacja karpi, w tej starej wodzie. Rozmawiając z ojcem mojego kolegi dowiedziałem się, że ten pan, jakieś 15 -20 lat temu łowił w tej żwirowni karpie, nawet po 14kg. Jednak zawsze zaznaczał, że woda jest bardzo chimeryczna. Jakiekolwiek zmiany pogody, a przede wszystkim ciśnienia, mają bardzo duży wpływ na brania w tej wodzie.
Od razu pomyślałem, że gdyby zostało z tamtego okresu chociaż kilka karpi to pewnie teraz miałyby imponującą wagę. Łowisko było regularnie nęcone, dwa razy w tygodniu, samymi kulkami, w dużych ilościach. Zasiadka była dokładnie zaplanowana. Łowić mieliśmy dziewięć dni non stop. Na trzy dni przed zasiadką pojechaliśmy ostatni raz zanęcić . Pływając w okolicy łowiska pontonem widzieliśmy aktywność żerujących ryb, niekoniecznie karpi. Po prawie zakończonym nęceniu, czuję jak Jurek nic nie mówiąc, nerwowo klepie mnie w ramię, pokazując palcem na wodę. Obracając się widzę około jednego metra pod wodą wielkiego lustrzenia. Cudowny widok dla oczu karpiarza, ujrzeć takiego „konia” na wolności, a tym bardziej w swoim nęconym miejscu.
W piątek po południu logujemy się na łowisku z wielkim optymizmem co do tej zasiadki, cały czas miałem przed oczami tego lustrzenia. Łowimy z Jurkiem w różnych miejscach, jeden z moich zestawów wywożę na 280 metrów, tyle pokazuje mi GPS. Myślę, że znalazłem dobrą miejscówkę jak na żwirownię ,dość nietypową. Na głębokości około sześciu metrów zalega mnóstwo zaczepów, głównie gałęzi drzew, ale również występuje tam dość gęsta roślinność. Miejscówki obydwie obsypuję mieszanką kul Nikla , pół na pół killkrill z krillberry. Na włosy obydwu zestawów zakładam duet w charakterze killkrill i krillberry na bardzo długim włosie. Haki których używałem to mocne Carp -R-USy z serii Cranked Hook. Moim zdaniem nic lepiej nie „stoi na straży” jak te haki.
Druga moja miejscówka to łagodny stok, porośnięty pojedynczymi dość wysokimi roślinami o głębokości 7 metrów. Natomiast Jurek łowił dwoma zestawami przy jednej bojce. Łowisko, w którym łowił Jurek graniczyło z ogromnymi głazami oraz wielkimi płytami betonowymi, tak pokazał nam system DSI.
Pierwsze branie mam jeszcze tego samego dnia z łagodnego stoku, dwa piśnięcia RX-a przeradzają się w ciągły pisk sygnalizatora. Wskakuję w ponton i płynę do ryby, ciągle holując. Po kilkunastu minutach podbieram ładnego karpia pełnołuskiego. Donęcam łowisko mixem tych samych kulek i wywożę zestaw. Nie ma to jak branie już pierwszego dnia. Jednak nasza radość szybko wygasa, przez następne cztery dni nie mamy ani brania.
Przypomniałem sobie wówczas słowa ojca mojego kolegi o wpływie pogody na tę wodę. Rzeczywiście ciśnienie tak bardzo wzrosło, że nawet nie pamiętam kiedy ostatnio było 1029hpa. Dopiero we wtorek w nocy budzi nas głośny pisk sygnalizatora na Jurka statywie. Jurek po wspaniałej walce wraca ze swoim trofeum do brzegu, w podbieraku widzę pięknego lustrzenia w dwóch kolorach. Do rana wyciąga jeszcze jednego karpia, tym razem długiego karpia pełnołuskiego.
Ja dopiero w czwartek mam dwa brania, niemal jedno po drugim. Wyholowuję dwa karpie pełnołuskie z tego samego miejsca , czyli z mojego „magicznego” stoku. Natomiast na drugim zestawie nic się nie dzieje, co dziwi mnie trochę.
Jurek ze swoich „skał” ma kolejne branie, wyciąga ładnego lustrzenia. Nadchodzi ostatni dzień zasiadki, jesteśmy dwa dni bez brania ale i tak bardzo zadowoleni. Nagle mam podbicie swingera i odjazd, na odległym o 280 metrów zestawie . No nareszcie ! Wskakujemy do pontonu we dwóch i płyniemy w kierunku odległej miejscówki. Cały czas czuję tylko naprężoną plecionkę, podejrzewam że ryba mogła wpłynąć w jakiś zaczep. Gdy dopływamy na miejsce, mój zaczep rusza w przeciwnym kierunku. Cały czas czuję ciężar na kiju, nie mogąc ryby podnieść z dna. Ryba holowana jest na głębokości około 8 metrów, przypomina mi to jeden z ciężkich holi na Cassien. Po około 15 -20 minutach holu w toni ukazuje mi się na chwilę obraz wielkiego lustrzenia, jestem niemal pewien, że to ta sama ryba, którą widzieliśmy z Jurkiem nęcąc łowisko.
Jeszcze kilka minut walki i dosłownie końcówką podbieraka udaje podebrać się przepięknego lustrzenia. Krzyczę z radości, jest! Właśnie za takie chwile uwielbiam łowić na tego typu wodach. Łowić karpie z niezatraconym instynktem dzikości, dotąd niezłapane, zdrowe bez jakichkolwiek ubytków, nigdy nie kłute, jednym słowem - bajka.