To był trzeci, a zarazem ostatni wieczór naszej trzydniowej zasiadki nad zbiornikiem „Kormoran”. Kolejny pisk sygnalizatora, hol pełen emocji i piękny amur o złocistej łusce ląduje na mojej macie. Kiedy waga pokazała 21,5 kg byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Jak się później miało okazać nie był to koniec moich przygód i wrażeń. Los uśmiechnął się do mnie jeszcze raz. Ale zacznijmy od początku.
Wypad nad zbiornik „Kormoran” chodził za mną już od dłuższego czasu. Praca, mecze, treningi powodowały, że nie mogłem wygospodarować kilku dni na wypad na ryby. W końcu nadarzyła się okazja. Nareszcie rozkładamy cały karpiowy majdan nad brzegiem łowiska w Sulęcinie. Kompanem mojej zasiadki jest kolega Tomek, z którym wiosną miałem przyjemność polować na szwedzkie szczupaki. Mamy zarezerwowane stanowiska 1 i 2. Po krótkim losowaniu zajmuję stanowisko numer 1. Przeciwległy brzeg i całą prawą stronę porasta spora ilość moczarki kanadyjskiej. Jakieś 100m od mojego stanowiska z wody wystaje kępa trzciny i tam właśnie postanawiam położyć jeden z zestawów. Dwa pozostałe wywożę łódeczką jakieś 150 metrów od stanowiska i kładę zestawy w oczkach między moczarką. Na włos powędrowały sprawdzone już na innych łowiskach, pływające kulki Tandem Baits z serii Top Edition - słodka pomarańcza, truskawka i banan. Wieczór i noc mijają w ciszy i spokoju, dopiero nad ranem przeraźliwy pisk sygnalizatora wyrywa mnie ze snu. Szybki hol i pierwszy karp tej wyprawy melduje się na brzegu. 16 kg czystej satysfakcji. Podczas gdy ja zmagałem się z rybą, drugie branie na mojej wędce zacina Tomek. Hol przebiega bez większych problemów i w ten sposób zaliczamy druga rybę wyprawy. Wskazówka wagi zatrzymała się na 12 kg. Pomyślałem jest nieźle, dwa brania w pięć minut. Oby tak dalej. Późnym popołudniem łowię karpia o masie 17,6 kg - mój nowy rekord życiowy. Na stanowisku Tomka cisza, zero brań. Zmiana kulek i zestawów nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Podobnie jak poprzedniej nocy i tym razem karpie dają nam się spokojnie wyspać. Dopiero nad ranem mam kolejne branie. Tym razem karp 15 kg połakomił się na truskawkę moczoną w dipie o tym samym smaku.
Powoli moją głowę zaczyna zaprzątać niepokojąca myśl, że już jutro trzeba wracać do szarej rzeczywistości. Wspaniałe 3 dni wędkarskiej przygody, dobiegają końca. Postanawiam po raz ostatni tego dnia zmienić przynęty i wywieźć zestawy. Na dwa z nich zakładam sprawdzone już kulki o smaku banana i truskawki. Jedynie na trzecim zestawie postanawiam coś zmienić i zakładam dwie kulki pływające o średnicy 12 mm o smaku ananasa i słodkiej pomarańczy. Zestawy wywiezione. Leżę sobie wygodnie na łóżku i obserwuję przyrodę. Jest godzina 21, a ja powoli zaczynam szykować się do snu. Aż tu nagle, branie spod kępy trzciny na dwie kulki. Tym razem ryba jednak zachowuje się inaczej niż wszystkie wyciągnięte do tej pory. Bez problemu udaje mi się przyciągnąć ją do brzegu, gdzie walka rozpoczęła się dopiero na dobre. Kilkakrotnie miałem amura przy podbieraku, lecz nie udawało mi się go podebrać. Po kolejnym odjeździe w końcu Tomek sprawnym ruchem podbiera amura. Waga pokazała magiczną dla mnie liczbę 21,5 kg. Mój nowy rekord życiowy. Kładę się spać, lecz długo jeszcze nie mogę zasnąć. W końcu zasypiam. To niestety ostatnia noc naszej wyprawy. Rano pakowanie i powrót do domu. Już myślałem, że to koniec emocji, a tu z łóżka wyrywa mnie wspaniały dźwięk. Pi, pi, pi i potężny odjazd. Szybkie zacięcie i na końcu zestawu mam godnego przeciwnika. Lecz podczas zacięcia żyłka zahaczyła się o pokrętło od szpuli i na kołowrotku zrobił się „pająk”. I co teraz - pomyślałem. Do głowy wpadł mi szalony pomysł. Przecinamy żyłkę. Tomek nawinął sobie na przedramię żyłkę z rybą, a ja wziąłem się za odplątywanie kołowrotka. Na całe szczęście karp wziął jakieś 150 metrów od brzegu i żyłka jest na tyle rozciągliwa i elastyczna, że Tomek ręką odpierał jej odjazdy. Szybko łączymy żyłki i znów to ja jestem panem sytuacji. Po 15 minutach walki wyciągamy jak się później okazało największego karpia naszej wyprawy. Magiczne dla mnie 18,5 kg szaleństwa. W tej chwili jestem najszczęśliwszym wędkarzem w całej galaktyce. Podczas jednej wyprawy ustanawiam dwa rekordy życiowe: amur 21,5 kg i karp 18,5 kg. Czyż wędkowanie nie jest piękne? Trochę innego zdania jest Tomek, który miał trochę mniej szczęścia niż ja, ale takie są właśnie uroki wędkarstwa.