Dzień przed łowieniem zanęciłem wybraną miejscówkę czystymi kulami 20 mm w ilości około 1 kg. Z rekonesansu na zbiorniku dowiedziałem się, że ryba strasznie słabo żeruje. Dostałem do testowania kulki 20 mm squid-liver – z czego bardzo się ucieszyłem, bo to smak idealny na tę porę roku. Kuleczki mięciutkie, zapach poezja. Przypominają mi kulki, na które łowiłem kilka dobrych lat temu (nie są one do kupienia w Polsce tylko w Belgi).
Poniedziałek zjawiam się na stanowisku około godz. 16. Po wczorajszym dniu wiem, że muszę dokładnie wywieźć zestawy przed godz.18, bo potem będzie ciemno jak diabli. Ale nie ciemność stanęła mi na przeszkodzie tylko niestety mgła – miejscówki nie widzę, bo takie mleko. Wybrałem miejsce koło wierzby, odległość około 150 m, trafienie idealnie w nęcone miejsce to czysty przypadek. No nic trzeba zdać się na instynkt. Znajomy karpiarz, który łowi obok mnie od soboty nie ma dobrych wieści – miał jedno branie – w dodatku karpik krasnal. Z radia dowiaduję się, że pozamykane lotniska w Polsce, bo okropna mgła jest i nie zanosi się raczej na poprawę pogody. No nikt nie mówił, że będzie łatwo. Na jeden zestaw zakładam jedną kulkę, do tego kruszę 2 garści kulek w kruszy. Na drugi zakładam 2 kulki i dwie garści całych kulek no i płynę łódką zdalnie sterowaną gdzieś tam gdzie nęciłem. Zaledwie co wróciłem łódką, a widoczność już prawie zerowa. No i czekam. Po 1,5 godz. jest branie, karp wybiera z kołowrotka, idzie aż miło, a na macie ląduje pełnołuski karp - 9 kg. Zdjęcie na macie i do wody.
Gdy go wypuściłem to przypomniałem sobie, że miałem zrobić sobie zdjęcie w czapeczce! (jeden z punktów regulaminu obowiązującego testerów Gulp – dop. red.). No nic, szkoda, bo fajna rybka była. Ale noc jest długa, zatem czekam na następne branie. Założyłem sobie, że tylko konkretne odjazdy będę zacinał, bo przy tej widoczności nie trafię później w miejscówkę, gdyż mgła nasiliła się jeszcze bardziej. Gdy to piszę (kompa mam ze sobą) jazda z roli, łapię kija i siedzi - jest fajny, holuję go delikatnie z poezją, bo musi być fota w czapeczce tak sobie myślę. Karp ląduje w podbieraku - waga 10 kg. Wołam znajomego karpiarza by pomógł mi fotkę pstryknąć, krótka sesja i karp odpływa - wielkie dzięki dla niego za pomoc.
Czekam na dalsze brania jest godz. 22, a od 18 łowię – 2 karpie na macie jest dobrze. Godz. 3:30 spinka niestety, około godz. 5 branie ale niestety nie zdążyłem. Jedno co mnie zaskoczyło to bardzo dużo podciągnięć w nocy. Na moje kulki, na które łowię bardzo rzadko mam takie pojedyncze pipnięcia.
Wtorek godz. 9 - mgła zeszła, widoczność powiedziałbym dobra, widzę moją miejscówkę. Przewożę zestawy i wielkie zaskoczenie, bo kładłem zestawy około 40 m przed uprzednio zanęconym miejscu, widzę to ponieważ zawiązałem sobie wcześniej markery na plecionce.Godz. 12 - mam nieśmiały odjazd, na macie ląduje karpik z rodziny krasnalowatych.
Szybka sesja i zwijam drugi zestaw bo muszę wrócić do domu by załatwić pewną sprawę. Adamowi (karpiarz obok, który robi mi zdjęcia) proponuję by spróbował moich kulek bo są na nie brania, a u niego głucha cisza – byłby to zresztą dodatkowy test. Na jeden zestaw zakłada on kule Gulpa i wywozi. Ja jadę do domu. Wracam po 4 godzinach. Adam jest wściekły bo miał odjazd na ten zestaw z kulą Gulpa lecz ryba zaplatała się w bojkę i się spięła. Około godz.18 mamy wywiezione zestawy i gadamy sobie przy piwku o zasiadkach. Wtem u mnie jazda, aż z kołowrotka się kurzy, a na macie ląduje kolejny karp z rodziny grubasów: krótki i gruby 10,5 kg.
Kumpel trzyma karpia w podbieraku, a ja dokańczam wywozić pierwszego kija. Robimy foty, puszczamy karpia no i wielkie zaskoczenie, bo zestaw ledwo spuszczony rusza do przodu, zacinam i holuję. Kolejny karp z rodziny krasnali.
Przewozimy zestawy i czekamy na kolejne odjazdy. No i doczekałem się - 11 branie na zestaw z dwoma kulkami lecz w ostatniej fazie holowania spina mi się pełnołuski karp, około 8 kg przed podbierakiem. Po wywiezieniu zestawu następuje natychmiastowe branie i melduje się półkilogramowy leszcz w podbieraku. Przy takim tempie wywózek, kulki i baterie w łódce mi się skończą! A dopiero dochodzi godz.12. Kolega Adam pakuje sprzęt i zbiera się powoli do domu, ja robię sobie kawę i wtem branie, biegnę i siedzi – jakie było moje zaskoczenie i wybuch zadowolenia jak w podbieraku znalazł się największy kolorowy karp, który pływa w tym zbiorniku.
Kilka minut po sesji zdjęciowej kolejny karp ląduje na macie u mego sąsiada, tyle że nie na kule Gulpa tylko na jego smakołyki - nawiasem mówiąc - jest to jego 2 ryba na macie w ciągu 5 dni. Po Adama przyjechał brat, który kupił mi po drodze dodatkowe ostatnie kilo kulek Gulpa squid-liver, bo bym nie wyrobił a jeszcze kilkanaście godzin łowienia mi zostało. W nocy złowiłem jeszcze 2 karpie. Z pierwszym zrobiłem sobie fotkę na samowyzwalaczu. A drugi był za dziki i nie dałbym mu rady fajnej fotki zrobić, ale dostał do pozowania czapeczkę.
Podsumowując: gdy podjąłem się testowania produktów Berkley Gulp Carp miałem w myślach takie oto zdanie: „tester powinien być chłodnym obserwatorem”. Każdy z nas wie, że reklama potrafi czynić cuda i wpędza nas karpiarzy w szał kupowania produktów, które niejednokrotnie nie spełniają nawet minimalnych naszych oczekiwań. Wybierając się na zasiadkę miałem nadzieję, że coś tam skusi się na przynętę Berkley i wyślę jakąś fotkę. Lecz to, co się stało na zasiadce przerosło znacznie najmniejsze moje oczekiwania! Mogę z czystym sumieniem polecić te boiliesy, bo naprawdę są one produktami z najwyższej półki i co najlepsze - że karpie je uwielbiają. Śmiem twierdzić, że będzie to „tajna broń” karpiarzy. W moim teście daję najwyższą ocenę 10 na 10 możliwych. Dodam jeszcze, że łowiłem wyłącznie na te kule i nie stosowałem żadnych ziaren i żadnych pelletów.