Wielkimi krokami zbliża się koniec sezonu i pewnie większość z nas zastanawia się co będzie robić w zimę. Co niektórzy już nie długo odłożą kije do konta, a inni wytrwale będą szukać szczęścia w cieplejsze dni, w trakcie których słońce jeszcze będzie pobudzało miśki do brania.
Początek jesieni to czas kiedy proporcjonalnie zwiększa się liczba spinningistów. Jednak dla nas ta pora roku kojarzy się z rzadszymi braniami mniejszych ryb na rzecz tych większych. Coraz to krótsze dni, a zimniejsze i dłuższe noce nie zniechęcają nas.
Wraz z moim kolegą Mariuszem Buchajczukiem postanawiamy poświęcić cztery weekendy na nową poznaną wodę w województwie Lubuskim. Jezioro otoczone jest lasem, odwiedza je mało ludzi, przez co łowiąc możemy odpocząć po całym tygodniu pracy.
Odległość jeziora od naszego miejsca zamieszkania jest dosyć spora, więc nie jesteśmy w stanie sobie wcześniej przygotować łowiska. Pomimo przeciwności 7 września spotykam się z Mariuszem i wyruszamy. Jedziemy praktycznie w ciemno, gdyż nikt z nas nigdy tam nie łowił. Po dotarciu nad wodę pierwszą i najważniejszą czynnością jest idealne wytypowanie miejsc położenia zestawów. Zaczynamy od sondy, która daje nam ogólny obraz łowiska. Do dokładniejszego zbadania dna zbiornika używamy kamery wraz ze stukadełkiem. Po pierwszych oględzinach jesteśmy bardzo zadowoleni. Udaje nam się znaleźć kilka ciekawych miejsc ze zwalonymi drzewami, podwodnymi górkami, czy też kilka ciekawie zapowiadających się miejsc wolnych od roślinności.
Te ostatnie miejsca mają być kluczowymi ze względu na mocno rozwiniętą roślinność w zbiorniku. Zazwyczaj moczarka wraz z innymi roślinami porasta dno nawet do 4 metrów.
Naszym zdaniem tutejsze karpie nie miały nigdy styczności z kulami i na pierwszy ogień idą kule 16-18mm podwieszone pop-upem w zależności od struktury dna.
Używamy kul Imperial Baits z dwóch mixów Monster Liver i Elite. Każdy zestaw obsypujemy dwiema garściami kulek i Carptrack Aminopellets 25mm. Zestawy w wodzie, a my tymczasem zajmujemy się rozkładaniem namiotów. Cała noc mija spokojnie. Nie słychać żadnych spławów i nie widać żadnych aktywności żerujących miśków. Wiemy, że karpi nie ma na pewno dużo, gdyż jezioro dawno nie było zarybiane, co również decydowało o wyborze tej wody. Brania maluchów po prostu już tak nie cieszą, gdy trzeba wywieźć zestawy z powrotem na odległość np. ponad 300m.
Godzina 9 rano jedno piknięcie spod starej brzozy, po którym mam typowy odjazd karpia. Po chwilowym holu czuję jednak dosyć tępy opór i postanawiamy płynąć do ryby. Blisko 20 metrów od położenia zestawu okazuje się, że plecionka wcięła się w kołki którym nie sposób było wcześniej dostrzec. Przy próbie odhaczenia jniestety przeciera się z łatwością. Pełni nadziei montujemy nowy zestaw, tym razem z o wiele dłuższym przyponem strzałowym i kładziemy kule w to samo miejsce.
Do wieczora już nic się nie dzieje. Godzina 22.30 delikatne „leszczowe” branie spod zwalonego drzewa u Mariusza. Po dosyć krótkim 10 minutowym holu rybka ląduje w podbieraku. Waga wskazuje 10,8kg, jest to długi pełnołuski karpik z ogromnym pyskiem, co bardzo nas zastanawia przy tak średniej wadze.
Do rana już nic się nie dzieje. Kolejny weekend i lądujemy na wodą po przemyśleniach. Stawiamy wszystkie wędki w nowych miejscach i zmieniamy troszkę zestawy końcowe, gdyż wielki pyszczek tej rybki dał nam do myślenia. Godzina 1 w nocy i branie u Mariusza. Widzimy, że rybka do małych nie należy, a zaczepów wszędzie sporo. Wsiadamy do pontonu po około 20 minutach karp ląduje w podbieraku, nie jest mały. Tym razem waga pokazuje 16,1 kg. Oglądamy rybę i stwierdzamy, że tutejsze karpie mają naprawdę ogromne pyski i musimy pokombinować z zestawami aby prawdopodobieństwo zaczepienia podczas zasysania było znacznie większe.
Po godzinie mój swinger powoli opada. Zacinam bez zastanowienia. Niestety jest to leszcz, który nie wróży nic dobrego. Wywożę i po 20min kolejny i tak cztery sztuki pod rząd. Zaczynamy myśleć jak się ich pozbyć. Druga noc mija bez brań, oprócz leszczy których łowimy jeszcze 6 sztuk, co staje się utrapieniem, nie po to w końcu tu jesteśmy. Kolejny weekend kręcimy kule 24mm z tych samych mixów zalewamy je Carptrack INP i INL. Do mixów dodaliśmy również troszkę Carptrack GLM full-fat, co powinno troszkę zniechęcić leszcze. Do wody wrzucamy również maksymalnie 10 kul 24mm na zestaw, plus troszkę konopi, natomiast rezygnujemy z pelletu. Zmieniamy także miejsca położenia zestawów. Kładziemy zestawy zdecydowanie głębiej ze względu na duże wahania temperatury wody.
Szukamy wyróżniających się uskoków dna, tudzież miejsc pomiędzy roślinami na głębokości 3-4 metrów. Jak się okazało był to strzał w dziesiątkę. Przez kolejne dwa weekendy doławiamy 3 karpie 15,8kg, 16.4kg i 17,9kg.
Woda od ostatniego weekendu ochładza się jeszcze bardziej. Jednak tym razem nie zmieniamy naszej taktyki. Szukamy identycznych miejsc, których jest już coraz to mniej z racji łowienia w jednym miejscu tylko jedną noc. Tym razem też mamy dużo szczęścia, ponieważ Mariusz wyjmuje karpia 14,5kg.
Natomiast ja doławiam największego karpia wyholowanego dotychczas na tym jeziorze. Waga wskazuje aż 18,8kg.
Jesteśmy spełnieni w stu procentach. To co udało nam się „wymęczyć” z tej wody w cztery weekendy przeszło nasze oczekiwania. Nie oszukujmy się, jest to woda PZW, do tego bardzo trudna i wymagająca, która nie jednego wędkarza nauczyła by pokory.