Na zasiadkę wybrałem się po 10 września trwała 7 dni. Po przyjeździe w piątek na miejsce rozbiciu obozowiska wysondowania łowiska zacząłem łowić. Łowisko nie było wcześniej przygotowane wiec postanowiłem, że, w pierwszy dzień zasypię dużą ilością pelletu, troszkę kulek i kukurydzy z konopiami. Już po pierwszej nocy z samego rana było pierwsze branie, po którym ryba zaraz parkowała w roślinościach. Po mimo szybkiej reakcji jednak się wypięła. Kolejne branie było tuż po 10 rano po energicznym odjeździe parkuje ponownie w roślinnościach, ale udaje się ją po krótkim holu wyciągnąć i trafia na matę. Był to nie wielki karp.
.JPG)
Szybka wywózka zestawu i łowię dalej. Łowiąc do niedzieli, co dwie lub trzy godziny jest branie, ale nie za każdym razem ryba trafia do podbieraka, czasem udaje się jej uciec w gąszczu roślin. Niedziela, zbliża się wieczór, robi się szaro i nagle swinger szybko opada, zacinam, wskakuję w ponton, podpływam pod marker i hol. Po chwili pokazuje się piękny leszcz. Podbieram rybę i podpływam do brzegu, szybko wypinam, robię zdjęcie i wypuszczam.
.JPG)
Ponownie szykuję kolejny zestaw i wywożę, podpływając po ciuchu pod bojkę puszczam zestaw do wody. Pierwszy metrowy odcinek ledkora trafia do wody, łapiąc drugą ręką za żyłkę nagle czuję szarpnięcie, szybko łapię z powrotem za ledkor, coś się szarpie, ciągnę do góry i nie wierzę własnym oczom na haku wisi duży leszcz - szok. Wypinam rybę w wodzie i upuszczam zestaw z powrotem na dno. Wracam do brzegu, wieszam swingera, kładę się na łóżko i śmieję się z takiego brania z pod powierzchni lustra wody.
Minęła pierwsza noc w ciszy, mogłem odpocząć po wcześniejszych nocach zarwanych przez brania ryb. Rano pijąc kawę usłyszałem pik na wędce, a po chwili swinger opada, zacinam i wskakuję do pontonu, holuję i po chwili wyłania się piękny leszcz. Tu po wywiezieniu zestawu, na drugiej wędce usłyszałem piiiiiiii, zacinam i jest kolejna ryba.
Zacząłem się zastanawiać co zmienić by łowić większe sztuki. Po przemyśleniach zacząłem sypać tylko dużymi przynętami kulki o rozmiarze 18mm i pellet 20mm Carrum. Brania zmniejszały się, ale jakby ryby były już większe. Kolejna noc przyniosła tuż po zmroku branie, już po zacięciu czułem, że ryba jest duża, ale po mimo szybkiej reakcji oplątując się w roślinach i tak zdołała uciec. Postanowiłem zrobić nieco większy włos, na który dałem dwa pellety 20mm, skopex i wywiozłem zestaw ponownie.

Parę minut po północy jest branie zacinam wskakuję do pontonu i podpływam w miejsce gdzie ryba zaparkowała w roślinnościach, czuję mocne tąpnięcia na kiju, nie popuszczając rybie staram się ją oderwać od dna i z tych roślin. Po chwili walki udaje się karpia oderwać z dna, odciągam jak najdalej od roślin, mimo tego nadal próbuje wrócić do roślin. Kiedy czuje, że nie ma już szans zaczyna wyciągać mnie na środek jeziora, a tam następuje kilka minut walki i ryba trafia do podbieraka. Wracam do brzegu wkładam rybę do worka by rano zrobić kilka zdjęć.
.JPG)
Po wywiezieniu zestawu, przespaniu trzech godzin jest kolejne branie, tym razem ryba wplątując się w roślinność uwalnia się z haczyka, no cóż ponownie wywożę zestaw i kładę dalej się spać. Obudziłem się o świcie, zacząłem obserwować wodę. Widziałem dwa piękne spławy karpi i to nie małych. Około godziny jedenastej jest branie, zacinam i jest! Ryba zaczyna wyciągać żyłkę z kołowrotka, idzie tym razem w jezioro. Szybko wskakuję w ponton i nagle czuję luz, myślę sobie chyba się wypięła.
Po wyciagnięciu zestawu byłem w szoku - hak złamany na kolanku, gruby, twardy hak hartowany pękł. Pokazując koledze z zdziwieniem i mówię, że łowię na te haki długie lata i nigdy mi się to nie przytrafiło, a on, że hak może był wadliwy lub nastąpiło zmęczenie materiału. No cóż zostało tylko gdybanie i nie smak. Wywiozłem zestaw i oczekuję kolejnego brania, ale tego dnia ani kolejnej nocy nie doczekałem się. Następny dzień rozszalał się wiatr, fale były tak duże, że ciężko było wypłynąć pontonem, wiec od rana nie zmieniałem przynęt.
Około 15.00 przyjeżdżają znajomi na rekonesans, w tym momencie następuje branie, piękny odjazd, a po rybę trzeba wypłynąć. Fale są bardzo duże, szybka decyzja kolegi i płyniemy we dwójkę, po dotarciu na miejsce następuję walka z falami i rybą, ale udaje nam się podebrać piękną rybę i z uśmiechem wracamy do brzegu.
Do końca zasiadki została nam jedna doba, która nic więcej nie przynosi. Pakując sprzęt rozmyślam o tych pięknych braniach wyholowanych rybach aż żal pakować no cóż trzeba wracać.
.