Jeszcze przed paroma laty odpowiedź na to pytanie byłaby niezwykle trudna. Teraz, kiedy w Polsce jest dostępny szeroki wachlarz sprzętu karpiowego, wystarczy wymienić: takie wędzisko, taki kołowrotek, takie akcesoria do zestawu końcowego itd. (fot. 1). Czyżby to było takie proste? Na pewno nie! Przede wszystkim to wcale nie sprzęt będzie decydować o naszych sukcesach w nadchodzącym sezonie, ale o tym nieco dalej.
Oczywiście w doborze sprzętu każdy będzie się kierować innymi kryteriami. Dla jednych będą to finanse, dla drugich ulubione sposoby łowienia, dla trzecich moda. W ostatnim okresie obserwuję zupełnie nowe zjawisko, które mocno mnie niepokoi, bo wędkarstwo karpiowe niejako stawia na głowie. To wędkarze (i to zdarza się, że wcale nie nowicjusze), „po zęby” uzbrojeni w najnowszy karpiowy ekwipunek (zazwyczaj topowych firm), którzy są święcie przekonani, że o wartości karpiarza stanowi jego sprzęt. Czyli innymi słowy – ten lepszy, kto ma droższy sprzęt. W skali europejskiej nie jest to zjawisko nowe. Doskonale pamiętam moją pierwszą rozmowę sprzed 15 lat z Davidem Payne, znanym angielskim karpiarzem. To on uczulił mnie na takie właśnie widoki nad wodą - najdroższy namiot, lśniące kołowrotki, błyszczące rod pody. Mówił: „Jeżeli chcesz poznać dobrego, doświadczonego karpiarza, to patrz na jego sprzęt. Nigdy nie będzie on czysty, pachnący nowością. Wierz mi, że ci wszyscy, którzy mają czyściutkie podłogi od namiotów i chwalą się najnowszymi wynalazkami, tak naprawdę niewiele wiedzą o łowieniu karpi”. Słów Payne’a oczywiście nie można uogólniać, ale jednak dają dużo do myślenia, bo wypowiedział je człowiek, który od ponad 20 lat zawodowo zajmuje się łowieniem karpi.
Dlaczego o tym wspominam? Jako materiał do przemyślenia tym wszystkim, którzy jak najszybciej chcieliby wyposażyć się w najlepszy sprzęt i przy jego pomocy natychmiast zacząć łowić wielkie okazy. Nic z tego! To nie tędy droga. Karpiowy sukces moim zdaniem w największej mierze zależy o odpowiedniego wypośrodkowania pomiędzy tym, co wiemy, potrafimy, a tym co posiadamy. Minęły już czasy, kiedy zwykły bambus, kołowrotek katiuszka i gorzowska pięćdziesiątka z trudem pozwalały na złowienie kilkukilogramowej sztuki. Nowoczesny, specjalistyczny sprzęt odgrywa wielką rolę, pozwala na łowienie na odległościach dotąd niedostępnych, a także na bezpieczny hol dwucyfrowych okazów (fot. 2). Jednak sam sprzęt na nic się nie zda, jeżeli za jego nowatorstwem nie nadąży wędkarska wiedza jego właściciela. Bez umiejętności czytania wody, znalezienia miejsc żerowania karpi, poznania specyfiki ich zachowań, czy odpowiedniego doboru zestawu końcowego, zanęty i przynęty, skuteczne łowienie, nawet najlepszym sprzętem, nie będzie możliwe.
Jaka rada dla początkujących? Jak najwięcej czasu spędzać na obserwacji wody i karpi, a nie katalogów ze sprzętem (fot. 3). Wiem, że obrazki w katalogach to rzecz bardzo ekscytująca, zwłaszcza teraz, kiedy czekamy na początek sezonu. Lepiej jednak ten czas wykorzystać na czytaniu karpiowych lektur, na próbowaniu wiązania różnych rodzajów przyponów, niż na zastanawianiu się czy lepiej kupić wędkę firmy X czy też kij firmy Y. Zapewniam, że o przydatności i walorach owego sprzętu dowiecie się dopiero nad wodą, podczas rzutów i holu karpi. Miałem w rękach wiele wędek, które w próbach na sucho wydawały się znakomite, a na łowisku okazywało się, że zupełnie nie leżą mi w ręce. Dlatego nie warto od razu kupować sprzętu z górnej półki. Lepiej jest dochodzić do niego powoli, drogą prób i testów, bo z czasem może się okazać, że ta górna półka wcale nam nie odpowiada.
Wybór podstawowego sprzętu na początku powinien ograniczyć się do dwóch podstawowych zestawów wędek, stojaka lub podpórek, sygnalizatorów elektronicznych, mechanicznych (swingery, a nawet zwykłe podwieszane bombki), dużego podbieraka, pokrowca na wędki (fot. 4), w miarę wygodnego siedzenia i maty do odhaczania karpi (jeżeli wędkarz chce siebie nazywać karpiarzem, to bez maty nad wodę się nie rusza). To w zupełności wystarczy, aby odbywać kilkunastogodzinne zasiadki. Kiedy jednak zdecydujecie się na nocne łowy, zdecydowanie przyda się parasol z boczkami, nie wspominając już o namiocie i jego wyposażeniu, czyli łóżku i śpiworze. Kompletowanie całego sprzętu można sobie rozłożyć na 2-3 lata, natomiast w pierwszym rzędzie trzeba się skoncentrować na żarciu dla karpi. Bo tak szczerze mówiąc, to właśnie karpiowa kuchnia stanowi o stopniu wtajemniczenia łowcy. Tu też musimy zważyć na ważną sprawę. O powodzeniu użytej zanęty czy przynęty nigdy nie stanowią nazwy znajdujące się na naklejkach worków z kulkami. To nie firmy łowią karpie, a Wasza głowa, w której jest zapisane ile, co i gdzie należy podać, aby ryby pojawiły się w łowisku (fot. 5). Muszę przyznać, że mam awersję do wędkarzy, którzy widząc mój połów, pytają: „co na kulki Jasia Pypcia, nieprawdaż?”. No tak, bo Jasio Pypeć produkuje zupełnie niedostępne na naszym rynku, a w dodatku drogie, ale jakie bajeranckie kulki. No ale przecież nikt nie uwierzy, że zamiast drogiego, niedostępnego i bajeranckiego Jasia Pypcia, używam domowej roboty, 6 razy tańszych kulek.
Inną grupę stanowią karpiarze, którzy cały czas łowią w jednej wodzie, osiągają tam niezłe sukcesy, a we własnym mniemaniu o karpiach wiedzą wszystko. Kiedy jednak po raz pierwszy wybiorą się nad inną, nieznaną wodę, zazwyczaj wracają z niej o kiju. Zwalają winę na pogodę, brak żerowania i Bóg jeszcze wie, na co. A rozwiązanie zazwyczaj jest bardzo proste – metody stosowane na jednej wodzie wcale nie musza być skuteczne na innej. Jednak, kiedy przez kilka lat łowi się w ten sam sposób, trudno go zmienić. I w tym właśnie moim zdaniem tkwi najwięcej niepowodzeń. Większość wędkarzy działa automatycznie, nie dostosowując się do warunków, jakie przynosi nowe łowisko.