Pierwszy listopada dla wielu z nas kojarzy się głównie ze Świętem Zmarłych dla mnie natomiast był to termin rozpoczęcia długo planowanej zasiadki na jesienne grubasy. Cztery dni wolnego od pracy pozwoliły mi zaplanować 3 noce nad wodą za co bardzo dziękuje swojej żonie , że nie miała nic przeciwko i pozwoliła mi realizować swoje marzenia o " Jesiennym koniu z Illmensee". Jest to 100ha jezioro polodowcowe, które już nie raz mnie pokonało i nauczyło pokory, ale wiedziałem, że warto tu wrócic ponieważ kryje w sobie wiele tajemnic.
Znajdujemy się na południu Niemiec i wraz z kolegą Marcinem udajemy się na miejsce spotkania, Mój kompan był chwilę przede mną i po załatwieniu formalności z wykupem zezwolenia zabrał się za rozbijanie swojego obozu. Po uzgodnieniu taktyki zabieramy się do działania i szykowania miejscówek. Do dyspozycji mieliśmy ponton, który jak się poźniej okazało stał się problemem dla lokalnych wędkarzy.
Pokręciłem się po wodzie i wytypowałem miejscówkę z mulistym dnem na ok 170m. Wytypowaliśy też inna miejscówke, która była w zasięgu rzutu. Po ulokowaniu zestawów na miejscach przyszła chwila na pogaduchy. Podjarani jesiennymi marzeniami wyczekujemy pierwszej rolii na którą nie było trzeba długo czekać. Bo już o godzinie 22:30 odzywa się Delkim Marcina, który holuje pięknego dzikiego łuskacza.
O północy zwijamy zestawy i czekamy do świtu , aby wznowić łowienie ponieważ land, w którym się znajdujemy zabrania wędkowania w nocy. Mają jeszcze kilka innych chorych przepisów , ktorych muszą przestrzegać tylko przyjezdni , bo jak się okazało ludzie ze związku są poza prawem.
Ranek wita nas piękną jesienną aurą. Marcin niestety musi wrócić do domu ponieważ wzywają go rodzinne obowiązki, aby znów zawitać do mnie kolejnego dnia wieczorem. Zostaje sam na placu boju.
W niespełna 3 minuty od pozegnania się z Marcinem słysze dźwięk swojego sygnalizatora. Podnoszę kij i zaczynam hol z dalszego markera ulokowanego na 170m. Wiedziałem, że Marcin jeszcze nie odjechał postanowiłem cofnąć się do namiotu i zadzwonić szybko po kolegę.Zdążył w samą porę i pomogł mi wydostać rybę na brzeg. Naszym oczom ukazał się piękny karp pełnołuski. Szybka sesja i rozstaje się z rybką i Marcinem. Mija parę godzin i znów słyszę mój ulubiony dźwięk. Kolejne branie na 170m daje mi pewność że miejsce ktore wytypowałem to był strzał w 10.Hole z takiej odległosci na czystej wodzie to coś pięknego.Na macie melduje się kolejny karpik, który podczas holu dawał z siebie wszystko i po wyholowaniu pozwolił strzelić sobie kilka fotek do mojego albumu. To co się poźniej działo to istne Eldorado. O godzinie 20 kolejny odjazd , tym razem odezwała się druga wędka. Początek holu mówi mi, że ryba nie jest mała i po ekscytującej walce mam w swoim podbieraku prawdziwego jesiennego obrzartucha. Rozmiary jego brzucha wskazują na to,że musiał nieźle pojeść. Waga wskazała 16kg, czuje w tym momecie że moje marzenie sie spełnia, jestem przeszczęśliwy , ale nie spoczywam na laurach i zabieram się ostro do pracy. Jest już ciemno i postanawilem przetrzymać rybe w worku do porannej sesji. W niespełna godzinę od ostatniego holu następuje kolejny odjazd i kolejna ryba dała podprowadzić sie z dużej odległości wprost do podbieraka. Nie mogłem uwierzyć w to co się dzieje. Chwilo trwaj wiecznie, takie myśli krążyły w mojej głowie. Kolejny dzień zapowiadał się świetnie, z mega pozytywnym nastawieniem zabieram sie do pracy.. Wsiadam na ponton i odbywam rejs na 170m. Wsypałem kilka kulek do wody i zestaw z pva powędrował na 8 metrów.
Nie zdążylem zjeść sniadania, a tu znowu mocna rola, szybki hol i kolejna ryba, którà postanowiłem wsadzić do wor?a i przetrzymać ją na chwilę, ponieważ chciałem jak najszybciej umieścić zestaw na swoim miejscu.....
I w tym momecie następuje coś, co odebrało mi chęć dalszego wędkowania. Z oddali dojrzałem, że na brzegu ktoś na mnie czeka. Moj scenariusz niestety się sprawdził. Czekał na mnie kontroler ze wzburzoną miną. Jak się okazało regulamin na temat pływania łódką jest źle sprecyzowany, ale wiadomo, że "Góra ma zawsze rację". Po wymianie zdań w tej sprawie musiałem niestety zrezygnować z używania naszego pontonu, byłem załamany bo wiązało się to utratą możliwości obłowienia naszego Spotu, który dał tak wiele ryb. Było to jak grom z jasnego nieba, byłem przybity, moje myśli były zmieszane, ale wiedzialem że nie mogę się poddawać. Była jeszcze jedna no przede mną na przechytrzenie czegoś na poprawe humoru. Wieczorem dojedzie do mnie mój kompan i oboje zdecydujemy jak rozdzielić sie miejscami.Mijała godzina za godziną, a ja gryzłem się z myślami "co by było gdybym miał dostęp do swojego wytypowanego miejsca,które dało mi piękne ryby.
O godzinie dwudziestej wrócił Marcin, chwila namysłu i wędki lądują w wodzie. Wieczór mija szybko, zbliża się północ i czas na zwijanie zestawów. Pomimo lęku przed kolejną kontrolą postanowiliśmy zaryzykować i łowić całą noc. To była słuszna decyzja, o godzinie 3 w nocy budzi nas budzik mojego sygnalizatora. Zaspani wybiegamy z namiotów by rozpocząć kolejny hol . Po krótkiej chwili ryba jest już nasza, jest to kolejny łuskacz, który połakomił się na nasze kulki, szybka sesja i ryba w doskonałej kondycji wraca do swojego domu.Byłem mega szczęśliwy, że kolejny raz mi się udało. Nadchodzi ranek i przez kolejne godziny już nic więcej się nie wydażylo. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i powoli zaczynamy pakowanie sprzętu.Zasiadka dobiega końca, a my już planujemy kolejny wypad w poszukiwaniu jesiennych grybasów.