Zimowy letarg tej wiosny udziela się chyba każdemu. Słota, przymrozki, wiatr…to jedyne, co nas spotkało w kwietniu. Człowiek nie ma werwy ani chęci wychodzić nawet z psem na spacer, ale co innego pojechać na zasiadkę, szczególnie jak jeszcze uda się podbić adrenalinę walką z cyprinusami.
Po ostatnim wypadzie, nie zdążyłem nawet rozpakować samochodu i będąc w podróży służbowej, otrzymałem propozycję, aby przyjechać nad wodę, na miejsce kolegi, który przedwcześnie musiał opuścić kompana. Oczywiście, nawet gdybym miał do nadrobienia 200km, zawsze powiem, że mam po drodze. I tak, na bardzo krótko, ponownie melduję się na Łowisku Gosławice.
Oczywiście pogoda nie rozpieszczała.
Temperatura też niewiele się poprawiła. Na szczęście w nocy nie było przymrozków, ale 10°C w dzień nie poprawia optymizmu.
Taktyka identyczna jak poprzednio. Kulki Kill Kril zalane boosterem Kill Kril, do tego gruby pellet. Na włos oczywiście niezastąpiony pop up Kill Kril. Przypon – sztywniak wykonany na Fluorocarbonie IQ, hak Korda Wide Grip nr 2. Po co zmieniać coś, co tak dobrze sprawdza się na wiosnę.
Na wodzie nie było zbyt dużej aktywności, tylko czasami żółte minionki dryfowały z wiatrem :).
Pojawiały się nawet przebłyski słońca, które niestety szybko zostały pochłaniane przez ciemne chmury.
W taką pogodę nie łowi się zazwyczaj dużo ryb, ale jak już coś zagra, to z impetem. Jednym z rywali okazał się bardzo waleczny golas. Po wybieraniu żyłki z kołowrotka oraz wariacjach pod wodą, byłem przekonany, że to szalony młodzieniec. Jakże można się pomylić. Cyprinusowi brakło kilka gram do 19kg. Jego masa ni jak przekładała się na zwinność. Kręcił łódką, wpływał pod amfibię, zbierał zielska ile się da. Po kilkunastu minutach udało się go podebrać, choć nie miał na to ochoty.
Była to pierwsza ryba, złowiona po 6h od przyjazdu. W przeciągu 30 następnych godzin udało się wypracować 12 brań i wyholować 10 gosławickich torped. Gdy tylko słońce niemrawo wychylało się spośród ciężkich, deszczowych chmur, miałem regularne brania z miejsc, w których nad dnem unosił się pop up Kill Kryl. Podczas opadów, nie było żadnej aktywności karpi – na moje szczęście.
Jak to bywa, podczas takich wyjazdów, zawsze można liczyć na kolegów. Ciepły posiłek to podstawa, szczególnie w doborowym towarzystwie.
Jak szybko przyjechałem, równie szybko musiałem wracać do pracy. Jak to mówią, dopóki kije w wodzie, zawsze jest nadziej, która i mnie nie zawiodła. Kiedy na pomoście została ostatnia wędka, jeden z mieszkańców Łowiska Gosławice postanowił się ze mną pożegnać. Każdemu życzę tak przyjemnej niespodzianki.
Z karpiowymi pozdrowieniami
Przemysław Badyniak