Lipiec rozpoczynam tygodniowym urlopem, kilka telefonów, szybkie zakupy i podjęcie decyzji o wyjeździe nad wodę. Na celownik obrałem Łowisko Specjalne Karpik w Graboszycach – stanowisko nr 5 i plan na odpoczynek na łonie natury pod namiotem. Startujemy, 10.07 we wtorek docieram nad wodę dopiero w okolicach godz 15:00, prognoza pogody jak i warunki na zewnątrz oznaczały wyścig z czasem, czy uda mi się wpakować do namiotu zanim zacznie lać.
Po krótkiej chwili wszystko było już na miejscu namiot, i cała masa sprzętu wpakowana niedbale do środka. Pojawiły się również zapowiadane opady z przelotną burzą. Dwu godzinne oczekiwanie na zmianę pogody dało mi moment na refleksję i przygotowanie przyponów.
Pierwsze sondowanie miejscówek i wywózkę zestawów zaczynam około 19, jest zaskakująco ciepło.
Ciśnienie zaczyna spadać, a woda po obwitym deszczu zdaje się ożywiać.
Zestawy na miejscu. Pierwszy z nich ląduje metr od markera granicznego ze stanowiskiem nr 6. Na całe szczęście stanowisko nr 6 pozostaje wolne na czas mojego pobytu. Korzystając z tego faktu ustawiam 2 pozostałe zestawy przy linii drzew.
Czas na coś ciepłego i oczekiwanie na pierwszy pik.
Delikatne branie, powolny odjazd i dźwięk centralki stawiają mnie na nogi zdecydowanie lepiej niż kawa. Szybka pobudka i bieg w stronę poda. Po podniesieniu wędki czuję luz, pierwsza myśli to spinka, jednak po kilku obrotach kołowrotkiem czuję rybę na kiju. Kilkuminutowy hol i pierwsza ryba ląduje na macie.
Kolejna wywózka, w tą samą lokalizacje i powrót do namiotu. Zmęczenie i pogoda robią swoje, po kilku minutach zasypiam... Jednak nie na zbyt długo. 3:40 i bardzo energiczna rolka wyrywają mnie ze snu. BANG – to samo miejsce, ten sam sprawdzony zestaw.
Zdrowy i przede wszystkim silny karp melduje się na macie.
Jest dobrze – myślę – 2 brania, 2 ryby – ostatnia wywózka, tym razem kolejno wszystkich trzech zestawów i czekamy na ranek.
Przełamanie pogody było kluczowe, środa wstępnie bez deszczu.
Około godziny 10:00 rozpoczyna się eldorado – wędki „jeżdżą” jedna za drugą, na macie ląduje coraz więcej ryb. Trzecia, czwarta, piąta, siódma i piętnasta... Aż ciężko mi uwierzyć w to co się dzieje, brania są w 40 minutowych odstępach, wyjątkowo energiczne i pewne. Wiem jedno – ten wyjazd będzie udany.
Około godziny 15, zamawiamy obiad.. rozmawiamy o efektach dzisiejszego dnia, taktyce jak i przynętach. Rozmowę przerywa bardzo niepewny sygnał centralki. Jeden pojedynczy pik, kilka sekund później kolejny, i znów przerwa.. kolejny i tak przez około minutę. Gdy wstaję aby sprawdzić jak to wszystko wygląda hanger dobija do sygnalizatora a żyłka wybierana jest w jednym tempie. Mam przeczucie, że będzie to piękna ryba. Hol w którym warunki dyktuje karp to jeden z tych które na długo zapadają w pamięci. Doświadczony, jak się okazuje pełnoluski mieszkaniec zbiornika w Graboszycach kieruje się w stronę drzew i chyba jedynego zaczepu który może przeszkodzić mi w walce z rybą. Delikatne uderzenia głową na boki powodują automatyczne odpięcie się ciężarka, czuję, że idzie zdecydowanie łatwiej. Podbierak w wodzie, czekamy na łuskacza. Kilka kółek w pobliżu pomostu i... mamy go!
Piękne umaszczenie i charakterystyczna blizna po której będzie można go poznać. Choć waga nie jest powalająca dla większości karpiarzy, dla mnie to sukces. 15,100 zostaje największą rybą tej zasiadki a w moim przypadku, prywatnym rekordem.
Po dokładnych oględzinach i sesji zdjęciowej, ryba wraca do wody w doskonałej kondycji.
Czwartek – ostatni dzień mojego pobytu nad wodą. Doławiam jeszcze kilka ryb, równie ciekawych jak poprzednie.
Temperatura rośnie, namiot i reszta klamotów schną – ja siedzę na pomoście, odczuwając delikatny ból pleców. To był wspaniały wyjazd.
Podsumowując – udało się złowić 23 karpie o średniej wadze od 10 do 15kg. Przyłowem okazał się jesiotr. Wracam do domu, z ogromnym uśmiechem na twarzy, to idealny początek urlopu.
Łukasz Kusak