Jesień to czas, gdy pogoda zmienia się nie z dnia na dzień, ale z godziny na godzinę. Jak co rok, zaplanowałem sobie wyjazd na karpie. Dwa różne zbiorniki dawały nadzieję na udany wypad nad wodę. Prawie 10 dni zabawy z karpiami nastrajało mnie bardzo pozytywnie. Połowa listopada, za oknem słoneczko, prognozy też były optymistyczne na cały nadchodzący tydzień, więc tylko się cieszyć. Temperatury zapowiadane to lekki plus, więc nie jest źle. Zostało kilka dni do wyjazdu i czas jakby przyspieszył. Wszystko to zapowiadało wspaniałą zasiadkę.
Nad wodą standardowa procedura. Cały teatrzyk z rozpakowaniem pozwolę sobie pominąć. Znamy to wszyscy. Gdy sprzęt był już gotów, został ostatni problem - co założyć na włos. Intuicja podpowiadała, że skoro zimna woda (7 stopni) to Devil Krill lub Nocna Zmora. Zdecydowałem się postawić jedną wędkę na KrillBerry , jedną na Angry Plum i jedną na orzecha tygrysiego. Może się uda.
No i jest. O 21.30 na macie melduje się pierwszy karpik. Szału nie ma, ale jak na taką porę roku cieszy bardzo.
Połakomił się na śliweczkę.
Ponowna wywózka i po trzech godzinach znowu odzywa się sygnalizator. Znowu śliweczka, lecz tym razem troszkę większy rywal na macie.
Kolejny rytuał za nami (odkażenie, buzi i do wody) i zestaw ląduje w tym samym miejscu.
Niestety na pozostałych wędziskach cisza. Pogoda zaczęła się psuć. Wiatr, temperatura w granicach zera
stopni spowodowała, że na kolejną zdobycz musiałem poczekać prawie dobę.
Punkt 20.00 na macie melduje się amator orzeszka tygrysiego.
Niby taki maluszek, a walczył jak szalony. Uwielbiam takie hole, bo nigdy nie wiadomo, jaki okaz znajduje się na drugim końcu zestawu.
Tuż przed 24.00 odzywa się zestaw z KrillBerry. Miałem go zmienić po 1,5 dobie, ale warto było zaczekać.
Zimna woda to słabsza praca kulki, a co za tym idzie - wolniej wabi ryby. Stick mixy z pva bardzo się przydają
w takich sytuacjach.
To była też ostatnia rybka. Kolejne 2 dni wiatru, deszczu i skaczącego ciśnienia zakończyły żerowanie ryb.
Pozostało się spakować i kolejne dni spędzić nad nową wodą.
Po kilku godzinach jazdy dotarłem na miejsce. Piękna słoneczna pogoda i ponad 30-sto hektarowy akwen
ponownie obudził nadzieję na wspaniale spędzony czas.
Tym razem rozpocząłem od znalezienia odpowiedniej miejscówki. Stan wody -1 metr nie wróżył nic dobrego.
Na szczęście udało mi się znaleźć kilka miejsc z głębokością od 1,0 do 1,9 metra. Teraz czas na wędki i
zaczynamy zabawę. Zamiast orzecha postawiłem na sprawdzoną w zimnej wodzie nocną zmorę bonbons.
Zmęczony podróżą i całodziennym „karpiowym obrządkiem” poległem w łóżku.
Rano moim oczom ukazał taki widok.
Wszystko oszronione. Temperatura spadła do -6 stopni, co wywołało u mnie lekkie zdziwienie, gdyż w ciągu dnia temperatura oscylowała wokół 15 stopni w plusie.
Niestety, rybki nie dopisały. Na pierwsze branie czekałem 2 doby. Piękna „rolada” z kołowrotka dźwignęła mi
adrenalinę. Czemu? Bo usłyszałem szpulę, a nie dźwięk sygnałka. Sam sygnalizator miałem wyciszony,
a bateria w centralce padła. Dźwigam wędkę i czuję opór. Kij wygięty po sam dolnik i stop. Ani ja jego, ani on
mnie nie możemy przeciągnąć. Po 10 minutach spinka. Krew się gotuje, ale takie życie karpiarza. Puścił
przypon. Coś musiałem nabroić i straciłem rybę. Nowy zestaw i czekamy. Kolejne 2 dni to ta sama sytuacja.
W ciągu dnia krótki rękawek i ciepło, za to w nocy do minus.
Znowu przestój w braniach. Zmiana miejscówek poza tą jedną. Liczyłem, że skoro raz się połakomił to i drugi
raz spróbuje. No i nie pomyliłem się. Ta sama wędka, to samo miejsce i ta sama przynęta. KrillBerry pokazał
co potrafi nawet na zimnej wodzie. Godzina 1.15 i jest branie. Po dobrych 30 minutach walki w podbieraku
ląduje piękny common. Widzę, że to mój największy pełnołuski, z jakim miałem do czynienia.
Ważę i uśmiech na twarzy. Choć waga wskazuje 21,6 kg to trzeba odjąć 1,8 kg na worek. Ale to i tak piękny
wynik. 19,80 kg to mój największy pełnołuski karp, jakiego udało mi się złowić. Radość niesamowita. Ryba
piękna i do tego waga też nie mała. Kilka fotek i wypuszczam piękność do wody.
Nic więcej już nie udało mi się złowić, ale jak zwykle ta jedna ryba pozwoliła mi zaliczyć wyjazd do jednych z
lepszych.
Kiedyś tu wrócę i spróbuję złowić go ponownie. Jego lub jego większych przyjaciół, którzy zamieszkują ten
piękny zbiornik.
Z karpiowym pozdrowieniem
Tadeusz Kwiatkowski - Carp-World Team