Rozochocony pierwszym marcowym wyjazdem postanowiłem po kilku dniach cieplejszych ponownie spróbować swoich sił na łowisku St Michael Lake w Bininie. Tym razem pojechali ze mną koledzy z Carp Team Luboń trzej panowie M – Marcin Mariusz i Michał oraz dołączył do nas poznany na ostatniej zasiadce na tym łowisku Arek. Piękna pogoda jak na początek marca niestety dwa dni przed naszą zasiadką się popsuła. Przed wyjazdem sprawdzamy prognozę na weekend, a w niej wiatr, deszcz, niska temperatura i do tego wysokie ciśnienie. Ale co tam w głowie już przestawione, że jedziemy na rybki, więc nie ma odwrotu.
Zarezerwowane mieliśmy stanowiska od 1 do 4. Mariusz z Michałem st1 Marcin i ja rozbiliśmy się wspólnie na st2 tyle tylko, że Marcin obławiał 2 a ja wody należące do st3. Arek samotnie usiadł na st4. Z uwagi na to, że wszyscy meldujemy się na łowisku ok. 16.30 nie pozostało dużo czasu do wieczora, a do tego deszczyk sobie delikatnie popadywał. Szybkie rozłożenie biwaku i przygotowanie zestawów do wywózki. Łowiąc na trzy kije tylko, co do jednego wiedziałem, co założę. Zestaw typu chod rig, a na nim 14mm pływaczek, Bandit Carp o smaku truskawka ananas. Ta kombinacja przyniosła mi rybkę dwa tygodnie wcześniej, więc postanowiłem i tym razem na nią postawić. Na drugim kiju bałwanek z tonącej kulki śliwka pieprz i pływaczka F1 a na trzecim słupeczek z trzech ziaren kukurydzy podniesiony delikatnie pianką. Przy wywożeniu do łódeczki dawałem po kilka kulek i garść mieszanki pelletu 18mm i 10mm. Dwa zestawy umieściłem przy trzcinie na st3 a trzeci w rowie na głębszej wodzie. Wszystko powywożone, więc przyszedł czas na spotkanie wszystkich i gaduchy o kapiszonach. Jednak przenikliwe zimno i deszcz wygoniły nas do cieplutkich namiotów. Leżąc w namiocie i oglądając filmik, który dostałem z ostatnim numerem Karp Maxa „Rzut czy wywózka” obgadywaliśmy z Marcinem taktykę na jutrzejszy dzień. Film się skończył i zaczął padać deszczyk równiutko uderzając o namiot a do tego błogie ciepełko od piecyka i nie wiedząc, kiedy zapadliśmy w sen. Nie trwał on jednak zbyt długo, ponieważ ok. 1.00 budzi mnie pojedyncze pi pi na moim prawym kiju. Zakładając buty już wiedziałem, że to zestaw z chod rigiem. Dochodząc do poda hangerek równiutko podjeżdżał do góry. Chwytam kij i czuje delikatny opór po drugiej stronie. Hmm czyżby jakiś maluch. Jednak nie. Po chwili rybka zaczyna pływać prawo – lewo jednak cały czas przyciągam ją w stronę brzegu. Jakieś 15m od stanowiska misiek zaczyna robić ostre odjazdy jeden drugi trzeci. Marcin niczym przyczajony tygrys czeka już z podbierakiem. Po ok. 15 min odjazdów rybka ląduje w podbieraku. Ładny marcowy karp. Szybko do worka, aby poczekał na poranną sesję. Będąc pod wrażeniem holu nawet nie zauważyłem, że cały czas padał deszcz. Do rana złowione jeszcze dwie małe rybki na ten sam zestaw i truskawkę ananas sygnowaną logiem Bandit Carp.
Poranna sesja i ważenie, na którym okazuje się, że Nocny Budzik ma równe 13,2 kg. Buziaczek i pa pa do następnego razu. Wymieniamy z kolegami spostrzeżenia po nocy i dowiadujemy się, że Arek ok. godziny 24 też miał rybę na haku jednak tym razem ona wygrała. Postanawiamy z Marcinem wprowadzić w życie taktykę omawianą wieczorem. Szczęśliwy zestaw pozostaje bez zmian, ale na dwa kolejne trafiają popki 14mm o smaku gruszki i mleczna kukurydza podniesione ok. 5cm nad dnem.
Reszta dnia to wiatr deszcz i przenikliwe zimno. Termometr wskazywał 3 stopnie jednak odczuwalna była temperatura poniżej zera brrrrryyyy. Ciśnienie jeszcze poszło wyżej i nic nie zawitało na naszych matach. Nadszedł kolejny wieczór i kolejne oczekiwanie. Rozmawiając w namiocie słyszę ja moja centralka podaje uwielbiany przez ucho sygnał pipipipipipipipipi. Wybiegam z namiotu kij w rękę i jest – coś czuć po drugiej stronie. Szybki hol i naszym oczom ukazuje się piękny 3 kg kolorowy karpik. Zawsze marzyłem o złowieniu złotej rybki.
Przy wypuszczaniu trzy życzenia – może się spełnią. Wywózka i do rana cisza. A rano jak to w dzień wyjazdu, poranna kawa i powolne pakowanie wszystkiego. Dowiaduję się, że Arek w nocy złowił karpia a i Marcinowi się poszczęściło i złowił ładnego rozwojowego łuskacza. Kończąc pakowanie na niebie zaczyna pokazywać się słońce. No tak my jedziemy do domu a tu pogoda się robi.
Podsumowując zasiadkę można rzec krótko. Spotkała się ekipa, której nie straszny deszcz, wiatr i odczuwalna temperatura poniżej zera. Po raz kolejny Bandycka truskawka ananas zrobiła robotę i po raz kolejny na moich ustach zagościł banan.
Serdeczne podziękowanie dla Arka, Marcina, Mariusza i Michała za wspólną zasiadkę. Na następną zamówimy lepszą pogodę. Dla Filipa i pana Janka za miłe przyjęcie jak zawsze zresztą oraz dla żony Arka za ciepły chlebek w niedzielny poranek.
O mało bym zapomniał. Panie Janku naleweczki pierwsza liga. Polecamy się na przyszłość. Do zobaczenia następnym razem.