Rok się nam skończył. Krótki był, w pewnych względach dziwny, anglojęzyczni powiedzieliby "spicy", a ja powiem po naszemu: popieprzony! To mój drugi rok karpiowańska, oczekiwania ogromne, obietnice rewanżu za zdemolowane zestawy w 2012r, wciąż są tylko obietnicami, cwaniaki nadal bezkarne, pływają daleko poza zasięgiem paparazzi. Taka zima po takim roku musiała wymusić na mnie solidne "odrobienie lekcji". Opanowałem cały dostępny materiał. Na blachę!
Pierwszy wypad, zwiadowczy (z aparatem) w lutym odniósł nieoczekiwany skutek. Kilka ładnych zdjęć, wytypowane miejscóweczki i... komplet zgubionych dokumentów do wyrobienia od nowa...
Pierwszy desant 13 kwietnia i jest potwierdzenie, że nauka czerpana pełną gębą na przestrzeni długiej zimy daje skutek. Ziomki z ekipy siedzący obok też z rybą, reszta ludzi na wodzie- echo. Czyżbyśmy wiedzieli co robić?
W maju zaczęło się na dobre. Miejscówka: 3 drzewa w wodzie, 10 metrów od stanowiska- płaskiego kawałka darni mieszczącego wygodnego elektrostatyka i 4 podporeczki. Łowię między nogami wręcz, więc trzcinę ręką rozchylam żeby postawić kije, totalny kamuflaż! z dala od autochtonów, nikt mi nie nasypie zgnitej zanęty, nikt nie wsypie mi truskawek jak łowię na kukurydzę, nie widzi jak i jakie łowię ryby. Kumple mi mówią wręcz, że prędzej zostaną w domu niż siądą w takiej "Sparcie", ideał!
Przyszły. Brania były regularne, częste, wchodziły na ustawkę całym gangiem, ryby jak na warunki wody- piękne. I pech chciał, kumpel za którymś razem usłyszał hamulec i przybiegł. Widzieli go, więc i mnie z rybą. Karpiarze. Następnego dnia w miejscu na krzesło miałem studnię. Szpadlem wyrwaną darnię wrzucali do wody, gniotac przy tym trzcinę jakby się tam słoń do snu położył. Następnego dnia dowiaduję się, że zlecenie wyszło od członka zarządu koła, "kolegi" Karpiarza. Odpuszczam.
Gdzie chłop ma odreagować taką podłość jak nie w burdelu? No to pojechałem. 15km od domu, naprawdę sympatyczna kobieta przyjmuje "zapisy", i naprawdę mi się CHCIAŁO!!! A wiadomo, że jak chłopa porządnie wk#&wić, to może długo i mocno! Pierwsze info znad wody: nie biorą! Od kilku dni woda martwa. 14.00 - Zanęcam, telefon. Robota w domu. W którym burdelu można zostawic dobytek na kilka godzin i wrócić bez ingerencji ciekawskich? Na Starym Stawie można. Po 20 już na elektrostatyku, regionalny smakołyk Miłosław Koźlak w dłoni...i jedzie! Dwukolorowa piękna burdelmama, nie miała dychy (czy to ważne?), ale była piękna i wyjątkowo dziwnie- pionowo ubarwiona. Kolejne dwa kozły, szczęśliwość! Sen pod gwiazdami dopełnił dzieła. Wędkarstwo jest sportem cudownym!
Na dobre zaczęło się rano. Około 6 lewy kij wyje i tańczy. W 10 sekund (na pewno dłużej nie wstawałem!) parkuje w kępce 10m x 10m ziela. Po kwadransie wychodzi, zwiedzamy brzeg na całej długości zatoki, kilka minut kołowania pod moimi nogami, woda wrze bąblami, spinka bez opcji podniesienia ryby z dna do podbieraka. Głębokość 2 m od brzegu ok 2,40m. W żyłach światło, w głowie krzyk miliardów myśli, kolana tańczą mimo zakazu. Pamiętam jakbym dopiero co kij odłożył! W kolejne dwie godziny 7 brań, hole jak z horroru, wyjazdy bez opcji powstrzymania od wejścia w ziele, wypinanie ciężarka z klipsa W LOCIE - po skokach nad wodę, palenie sprzęgła, i (chyba żebym się nie załamał) kilka fotek... Wrócę po Was, diabły!
W lipcu brat postanowił zrobić swoje kule. Kto inny może testować jak nie ja? PRZEŁOM.
W sierpniu, jak nóż już nie rozcinał kieszeni na hasło "Karpiarz", wróciłem na bazę, zresztą przygotowywaliśmy się do Karpiady... Nawiązałem kontakt wzrokowy z hersztem gangu, który rozpracowywałem na wiosnę, pamiętam, pomyślałem wtedy: "zapraszam do tańca na zawodach!".
Karpiada pokazała, że "Karpiarze- legendy" w naszym kole, to była wielka bujda rozdmuchana jak balon. W teamie przeszła moja taktyka, wzięliśmy medale, za wszystko, a ekipa od szpadli obżarła się kiełbaskami z grilla. Nauczka.
Po zawodach wróciłem "na swoje", ale już mądrzejszy. Nęcić na 10m można przecież z ręki po zmroku, auto można zostawić kawałek dalej, żeby kopaczy nie kusić... Krótko mówiąc, ninja style. Z zarządem wspomnianego gangu grubasów spotkałem się dwukrotnie. Nie, paparazzi nie napstrykał się dotąd, rysopisów nie znamy. Wiem tylko, że ataki są nagłe, brutalne i na nic wołanie o honorowy pojedynek na ubitej ziemi. Swinger wali o kij, jednostajne wycie, palenie sprzęgła i w drzewa. Te dwa brania pamiętać będę i analizować całą zimę - jeśli przyjdzie.
Wyjątkowo długa jesień przyniosła kilka ciekawych zdarzeń. Na ten przykład obrączkę na palcu mam. :D A jak o wędkę by ktoś pytał, to ciekawym doświadczeniem była próba zlokalizowania karpi w grudniu. Udało się, branko było. Zimowa nauka z poprzedniej zimy znów się przydała!
Właśnie zaczęty rok poświęcę na spotkanie z tymi bandziorami, którzy tak bezpardonowo rozkładali mnie na łopatki, bo tak być dalej nie może!
Tak wyglądałby mój opis zdarzeń, jakie miałem okazję przeżyc nad wodą. Dużo różnorodnych doświadczeń. Jedną, pewną nauką wyniesioną z tego sezonu jest taki wniosek, że głęboko zastanowię się, zanim sam o sobie powiem "Karpiarz". I z pewnością nieprędko to zrobię. Za dużo się nagromadziło brudu wokół tej nazwy. Za duże parcie na wagę, na logo i w ogóle za dużo nie mających z wędkarstwem nic wspólnego bzdetów...
Pozdrawiam miłośników wędki!