Właśnie wysłuchałem panelu dyskusyjnego, najciekawszego merytorycznie moim skromnym zdaniem, z tych które odbyły się na tegorocznej Rybomanii.. Faktycznie, kwestia złowienia i puszczenia bądź zabrania ryby obłożona jest dużym bagażem problemów, postrzegana przez wielu w dość wąskim zakresie ze względu na trudne do zdjęcia z oczu klapki... Uwarunkowania prawne, choć też rozczarujące (mały poboczny aspekt a jednak obrazuje funkcjonowanie państwa na innych, ważniejszych społecznie płaszczyznach), byłyby chyba niewielkim problemem w obliczu społecznej chęci rozwiązania PROBLEMU.
Tyle że nie wyobrażam sobie co działoby się na zebraniach sprawozdawczych po ogłoszeniu (radykalny przykład najlepszy!) całkowitego zakazu na szczupaka i sandacza. 1 maja też byłby ciekawy. Chociaż w sumie czy ci, którzy nie przejmują się wymiarami i limitami ilościowymi, przejmują się datą?
2 miliony łowiących, z czego 600 000 zrzeszonych, obrazotwórcze liczby. Ilu przestrzegających RAPR? Ciekawe ilu z nich stwierdziło, że szkoda wydać kasę "na kartę", jak i tak nie sprawdzają, ilu na to nie stać, ilu uznało ze nie dołożą cegiełki do budowania tej "organizacji" jaką jest PZW...
W internecie wcale nie trzeba długo szukać, by znaleźć chwalących się połowami w okresach ochronnych, w miejscach objętych zakazami, metodami tak wyrafinowanymi jak szarpak. Myślałby kto, że zasłaniają twarz, dziury od kotwic w boku wyszarpanych ryb, rejestracje aut? Za to zimowe zdjęcie z bałwanem - podpisanym jako strażnik PSR- gdzieś wciąż jest. Taką mają fantazję jak "nie bierum".
Chyba jedna kwestia, która źle brzmi w moim odbiorze, to "gospodarka wędkarska". Przywodzi to na myśl, że ktoś jest za to odpowiedzialny i w sposób rozsądny procesem tym steruje, oraz wynikanie z faktu prowadzenia owej gospodarki zysków, które ktoś, hipotetycznie przynajmniej, mógłby zgarniać. Czy nie byłoby w większej mierze zgodnym z rzeczywistością nazwać sprawę gospodarką rabunkową? Oddawałaby lepiej realia, nie sugerowała że PZW czerpie zysk, bo przecież jest on rozkradany, no i w końcu, ale niemniej istotnie, nie byłoby to wszystko łączone z HOBBY, którym jest wędkarstwo. Żadna ze znanych mi definicji słowa hobby nie zakłada wykonywania jakiejkolwiek czynności dla zysku, nie istotne czy jest nim banknot, pełna zamrażarka mięsa, czy coś innego. Dlatego moim zdaniem nie gospodarka wędkarska, znajdźmy inne słowo.
Wychodząc poza panelowy temat, w stronę tytułu tego posta, zauważę jeszcze jedną frapującą rzecz. MODNE jest, bo nie dla wszystkich jest to naturalne, dla niektórych tylko modne, puszczanie karpi, cackanie się z nim na macie, dezynfekcja gęby, żeby miał czym dalej wciągać kule, ale sprawa ma się inaczej gdy delikwent łowi nie-karpie. Mata karpiowa.Podbierak, worek karpiowy. Możnaby mnożyć przykłady. A leszcz, sandacz lin i okoń to nie ryby? Nie będę wspominał o takich gatunkach jak jazgarz, uznanych powszechnie wręcz za szkodnika. One nie warte obchodzenia się jak z żywą istotą? Albo może to nie są ryby?
Chciałoby się opisać pierwszą zasiadkę tegoroczną nad wodą.. Jednak emocje przeżywane wtedy nie wynikały tylko z przebywania na łonie natury, albo z holu ryby. Nie odnotowałem brania, za to zawrzała krew jak od pewnego starszego adepta sztuki wędkarskiej usłyszałem pytanie " Co by to teraz warto na żywca połowić, bo ja się nie orientuję co by brało i co łowić można..."
editka mała (jedna myśl została w głowie bo poducha wygrała batalię, ale internet daje nieograniczone możliwości :) ):
Jeśli ktokolwiek dotarł w lekturze do tego miejsca, to pozwolę sobie (bo być może pojęcia nie każdemu są znane!!!) rozwinąć pewną myśl, której nie poświęcono wystarczająco dużo czasu podczas panelu.
Eutrofizacja i biomanipulacja.
Znaczenie poszczególnych gatunków w "ewolucji wody". Wody, w których jako wędkarze przecież szukamy ujścia naszych emocji, powinniśmy traktować nie jako obiekt, mający swoje umiejscowienie i wymiary, a raczej jak zjawisko zachodzące w czasie. Widać to dobrze na przykładzie jezior, rzeka jest jeszcze bardziej "pokręcona". Woda się rozwija, zmienia. Można określić przyczynę, okoliczności powstania jeziora, można określić fazę jego rozwoju, oraz przewidzieć dalsze etapy jakie będziemy obserwować. Związane jest to z trofią ( żyznością) jeziora, czyli jego zdolnoscią do produkcji biomasy. Jeziora o wyższej trofii szybciej zarastają zielskiem, spada przejrzystość i jakość wód, wypłycają się, przechodzą w bagna, dalej zarastają, aż znikną. Są to oczywiście procesy, których obserwacja wymagałaby długowieczności, dłuuuugowieczności. Jest pewne ALE. Człowiek to bardzo dobrze opanował. Zaburzyć trofię jeziora i w tego wyniku przyspieszyc jego ewolucję, czyli po "naszemu" degradację. Bo niewielu z nas traktowałoby zarastanie jeziora jako jego rozwój, a w ujęciu naukowym tak to mniej więcej wygląda. Jak zaburza się trofię jeziora? Spływanie z pól uprawnych związków m. in. azotowych -nawozów, środków ochrony roślin oraz pestycydów czy insektycydów, wrzucanie do jeziora śmieci, a odnotowuje się nawet odprowadzanie do jezior rur kanalizacyjnych(!), ingerencja w obszarze otaczającym wodę, ingerencja w skład flory i fauny jeziora, i wiele wiele innych. Generalnie wiele sposród aktywności człowieka zakłóca równowagę biologiczną jezior. Polecam zainteresowanym poszperać w sieci...
Co można z tym zrobić? Najlepiej byłoby zaprzestać negatywnych oddziaływań! Ale jeśli już się coś stało, woda podupadła, krystalicznie przejrzyste jezioro zakwita, zarasta... Możemy ratować je, opóźniać procesy zmian. Na przykład chemią. Sypać w wodę proch i czekać aż zielsko wygnije.. Piękna perspektywa, i wcale nie dająca długoterminowej pewności poprawy. Można też użyć biomanipulacji. Biomanipulacja to nic innego niż manipulowanie zagęszczeniem określonego gatunku wpływającego na zmniejszenie zagęszczenia gatunków nieporządanych. Jest to proces nie dający rezultatów natychmiast, ale jak zacznie się sytuacja poprawiać, to istnieją duże szanse na poprawę długoterminową. Poznańskie uczelnie od dłuższego czasu przyglądają się możliwościom tej metody, osiągając zadowalające wyniki ( być może google wie coś więcej :) ).
Jako że nie zapomniałem tematu przewodniego panelu i miałem się tutaj od niego nie oddalać, dam przykład biomanipulacji wpływający na ograniczanie zakwitów wód. Jest to problem nagłaśniany każdego lata na kąpieliskach, więc nie dotyczy wyłącznie wędkarskich użytkowników wód.
Łańcuch troficzny w uproszczeniu wygląda tak: fitoplankton (glony i sinice powodujące zakwit wody)->plankton zwierzęcy (drobne zwierzęta żywiące się fitoplanktonem)-> ryby "spokojnego" żeru(płoć, leszcz, krąp itp)->drapieżniki
Biomanipulacja zakłada, że w takim łańcuchu odżywiania zwiększenie ilości drapieżnika spowoduje zmniejszenie ilości takich ryb jak leszcz, krąp, płoć, odzywiających się roślinami, ale też drobnymi zwierzętami, które to z kolei ograniczają ilość glonów. Sumarycznie ujmując, szczupak ograniczy ilość płoci, tak więc drobne organizmy zjadające glony mają możliwość żwiększenia swojej populacji i tym samym ograniczanie mozliwości zakwitu wód. Jeśli do tego dołożyć ograniczenie wpływu biogenów z poza jeziora, można mocno zmniejszyć ryzyko zakwitu. Efekt osiągniemy nie wrzucając do wody chemii, tylko pozwalając na zbudowanie odpowiedniej populacji drapieżnika. Dokładnie tak, jak mówili uczestnicy panelu. Dodatkowo zyskujemy opiekę nad populacją białej ryby, gdyż osobniki osłabione, chore są eliminowane i nie rozprzestrzeniają chorób, znika też ryzyko karłowacenia skutkiem niedoboru pokarmu, a osobniki przeżywające mają lepsze warunki do wzrostu.. Same plusy, tylko dajmy tym kaczodziobym żyć!
jak przynudzam to powiedzcie, tylko delikatnie :D