Moja relacja z wypadu na Chwałowice w pierwszym tygodniu września.
Do wyjazdu na Chwałowice przygotowywałem się już kilkanaście dni wstecz, głównie dlatego, że dla mnie to wyprawa kilkuset kilometrowa. Nie bez znaczenia było co mogę zmieścić do auta. Bardzo się też cieszyłem, kiedy widziałem prognozy pogody informujące o znacznym spadku temeratury, mocnym wietrze i deszczu, które na pewno przemieszają wodę. Tak się złożyło, że pogoda unormowała się ponownie dzień przez moim przyjazdem. I o to właśnie chodziło, nie mogłem trafić lepiej. Przeżyłem na pewno najlepszą zasiadkę jaką miałem do tej pory w swoim życiu. 32 karpie, amur oraz 3 leszczyki w niecałe 3 doby!
Wiedziałem, że na zbiorniku spędzę max. 3,5 doby – dużo to i mało, ale nie chciałem ryzykować i przygotowałem ok 25 kg ugotowanej kukurydzy i ok. 5 kg orzechów tygrysich. Na Chwałowicach byłem wcześniej tylko raz, ale wiem że jest sporo amurów. Z resztą kiedy karpie żerują to tak samo wessają wszystko. Do tego kilka kilogramów kulek krylowych własnej produkcji i trochę rakowych z Nasha the Key Cray. Jak się później okazało brania był jedynie na te drugie.
Poniedziałek popołudniu przyjeżdżam nad wodę i widzę, że ryby się spławiają – na szczęście w rożnych miejscach więc widać, że są aktywne. Jestem rzutowcem, ale mam do dyspozycji pierwszy raz w życiu łódkę sterowaną, której nie zawahałem się użyć. Po krótkiej rozmowie z opiekunem łowiska Patrykiem wiem, że w weekend było trochę brań, ale bez szału. Liczę jednak, że woda jest zmieszana i ryba się ruszy.
Mam stanowisko nr 1, oprócz mnie tylko 3 jest początkowo zajęta więc zestawy kładę w różne miejsca – raczej pod drugi brzeg. Mój Deeper z zasięgiem nie daje rady tak daleko więc zasada jest prosta – trzeba zerkać przez lornetkę gdzie w okolicach spławów są bąble i tam kłaść przynętę. Oprócz tego jeden skrajny zestaw kładę w niby bankówkę z lewej strony pod krzak znajdujący się w wodzie – licząc, że stąd odjazd będzie najszybciej (po 20 godzinach zabrałem zestaw bez żadnego efektu. Na każdy zestaw zakładam co innego – jest kulka krylowa na miksie P. Szewca, jest orzech tygrysi z pływającą kukurydzą i jest też kulka z Nasha o zapachu raka. Zamiar był prosty – co będzie skuteczne na to będę łowił. W odwodzie miałem jeszcze też kulki truskawkowe gdyby nie było brań na śmierdziele i trochę słodkich popupów.
Na każdy zestaw na początku dawałem po garści orzechów i kukurydzy, plus dosłownie kilka kulek. Chodziło o to by sprawdzić czy ryba żeruje. Pierwsze brania były leszczyków po 30 cm. Nie ma nic gorszego, ale od razu przestawiłem dwa zestawy głębiej. Brań karpi nie było, ale i leszczyki nie wkurzały. Dopiero tuż przed wieczorem pierwszy odjazd i ok 7 kilowy karpik jest na brzegu. Myślę sobie, że jest dobrze, przynajmniej nie będę na 0. Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia co będzie w ciągu najbliższych 2 dni, i że będzie to jedna z najmniejszych ryb na zasiadce. Niedługo potem dołowiłem jeszcze jednego ok 10 kg i nastała noc.
Cały czas jednak widać było spławy i bąblowanie, a że mam dobrą nocną lornetkę i była prawie pełnia także po ciemku obserwowałem wodę. Brania zaczęły się przed 2 i do rana miałem na macie 4 sztuki 10-14 kg. I taka noc mi się podoba – po kilkunastu godzinach 6 ryb. To był dopiero początek bo przez niecałe 3 dobry złowiłem 33 karpie, amura i niedużego sumka. Największy karp miał 18,5 kg i póki co to moja życiówka. Udało się złowić oba karpie koi, które pływają w łowisku oraz pięknego 13 kg sazana, który był chyba najwaleczniejszy. Taktyka jaką przyjąłem okazała się dobra – odjazdy były często max. kwadrans od wywózki. Widać, że ryba wchodziła bardzo szybko. Miałem jednak kilka przerw kiedy woda cichła – brań wówczas także nie było. Gdy woda odżywała to było pewne, że za chwilę będzie branie, często na dwóch kijach w krótkim odstępie czasu.
Brania były jedynie na kulki the Key Cray oraz orzechy, które wybierały te większe ryby. Najczęściej ryby brały pomiędzy 2 w nocy, a 8 rano, oraz przed południem. Nie miałem jednak przerw dłuższych niż kilka godzin, za wyjątkiem wczesnych godzin nocnych. To był te noce, kiedy nie mogłem wyspać się na zasiadce.
Nad wodą siedziałem do czwartku rano i ostatnie godziny jechałem już na „oparach ziarna” - wsypywałem dosłownie dwie garstki, ale to wystarczało. Brania były do ostatnich chwil.
Co ciekawe oprócz mnie wędkujący niewiele złowili, a praktycznie wszystkie miejsca były zajęte. Słyszałem, że to dlatego że siedzę na „jedynce” a tam zawsze biorą. Być może coś w tym jest, choć Dagmara – właścicielka łowiska mówiła, że kilka dni wcześniej na jedynce efektów nie było. Sam też nie wierzę w magię stanowiska, bo były miejscówki gdzie kładłem zestawy i nie było żadnego odjazdu. Kluczem była obserwacja wody i szybkie przestawianie zestawów tam, gdzie pokazywały się kilka razy ryby. Miałem sytuację, gidze wcześniej długo leżał zestaw i nie bybło brania, ale w ciągu godziny widziałem tam kilka spławów i szybko tam położyłem zestaw z orzechem – 30 minut i piękny odjazd.
Na koniec kilka refleksji o właścicielach i samym łowisku. Napiszę przede wszystkim – są DEBEŚCIAKI!!! Przesympatyczna Dagmara i Patryk, który podpowie co i jak – bez jego wskazówek i pomocy (Patryk wiesz za co, jeszcze raz wielkie DZIĘKUJĘ!!!) na pewno wyniki były by słabsze.
Co do samego łowiska to choć nieduże, z racji zmiennego dna trzeba znaleźć ryby. Myślę, że one są w okolicach każdego stanowiska, tylko trzeba dokładnie ich poszukać. To, że pod brzegiem wystają fajne krzaki wcale nie oznacza, że ryby tam będą – wg właśnie są w innych. No i to czego nie lubię i nie potrafię zrozumieć na łowiskach – zakaz używania plecionek. Tu też trzeba łowić na żyłkę. Jakie to ma znaczenie jeśli używamy żyłkowych strzałówek? Może się czepiam, ale jeśli nie ma się czego przyczepić to trzeba tego :)
Na pewno będę tu wracał, a mam chęć jeszcze jakiś październikowy weekendzik zrobić na Chwałowicach bo myślę, że to będzie czas tych najgrubszych rybek.