W tym roku już kilkukrotnie odwiedzałem łowisko Pstrążna, były to jednak wypady bardzo krótkie, z reguły weekendowe i choć mogłem je zaliczyć do w miarę udanych, to zawsze brakowało czasu . We wrześniu zdecydowałem, że będzie inaczej, postanowiłem poświęcić tej wodzie kilka dni, łamiąc jednocześnie pewne stereotypy dotyczące połowów na tym łowisku.
Na zasiadkę zaplanowałem drugą połowę września, a konkretnie okres między 21 a 25 września, wybór był celowy, gdyż za wszelką cenę chciałem uniknąć presji jakiej poddawana jest ta woda w weekendy. Podczas gdy zbliżał się planowany wyjazd, smaczku dodawały prognozy, według których miało nastąpić załamanie pogody, co nie ukrywam bardzo lubię.
Na Pstrążną dotarłem w niedzielę wczesnym porankiem, większość stanowisk była zajęta, aczkolwiek na mnie czekała wcześniej zarezerwowana piąteczka. Zanim przystąpiłem do rozpakowywania klamotów, postanowiłem porozmawiać z karpiarzami na sąsiednich stanowiskach i popytać o to co się działo podczas minionych dni - to co usłyszałem nie napawało szczególnym optymizmem, ale co tam pomyślałem, dla mnie najważniejsze było to, że czekło mnie pięć dni nad wodą.Przygotowując się do wywiezienia zestawów postanowiłem sobie, iż wbrew temu co na ogół słyszałem o Pstrążnej, będą omijał pas wody bezpośrednio pod trzcinami z przeciwległej strony łowiska a skupię się na środkowych oraz oddalonych nie dalej niż o 40 metrów partiach wody. Postawiłem też na maksymalną prostotę w kwestii budowy zestawów, tzn. zwykłe przypony włosowe z miękkiej plecionki zawiązane na niedużych haczykach (max 4) do pojedynczych kulek tonących. Podobny minimalizm miał dotyczyć wielkości przynęt. Kulki w rozmiarze 16 mm podczas tej zasiadki były już naprawdę pokaźnymi. Dietetyczna miała być również ilość podanej zanęty – garść pelletu rybnego na zestaw, to tego szczypta konopi oraz 2 może 3 kulki dla przyozdobienia posiłku.
Pierwszy zestawy wyjechały mniej więcej około godziny 10 rano, natomiast dwadzieścia minut później usłyszałem pierwszy pisk sygnalizatorów i szaleńczy terkot kołowrotka. Pierwszy karp na macie !!! Choć jego waga oscylowała wokół 5 kg to zrodziła się nadzieja, że przyjęta taktyka odniesie zamierzony efekt.
Jak się później okazało nie pomyliłem się, jeszcze przed zachodem słońca sygnalizatory czterokrotnie grały najsympatyczniejszą z możliwych melodię, tylko karpie były już znacząco większe 11.2 kg, 15.2 kg, 12.6 kg, 13.8kg. a był to tylko przedsmak tego co miało nastąpić później.
Następnego dnia o poranku spadł intensywny deszcz, brania straciły na swej regularności. Tak było do godziny 9, kiedy podczas chwilowego przejaśnienia swinger delikatnie opadł a następnie gwałtownie podniósł się pod kij wraz z dzikim odjazdem ryby. Wiedziałem, że to będzie coś większego, masa którą wyraźnie czułem na wędce wskazywała to jednoznacznie. Po dłuższej chwili na macie zameldowała się ryba o masie 18,8 kg.
Trzeci dzień stanowił swego rodzaju apogeum zasiadki, po mizernym dniu, w godzinach późno popołudniowych zastanawiałem się nad zwinięciem wędek i przygotowaniem zestawów do nocnego połowu, chociaż Pstrążna zazwyczaj nie była dla mnie łaskawa w godzinach nocnych. Podczas chwilowej zadumy ponownie usłyszałem miły dla ucha ton mojego sygnalizatora. Hol nie należał do najtrudniejszych więc ogromne było moje zdziwienie kiedy kilka metrów od brzegu zobaczyłem karpia, który masa na pewno przekraczała 20 kg. Ryba została umieszczona w worku do ważenia a ja przeżyłem zawód – okazało się, że dysponuję tylko wagą do 22 kg a wskazówka owinęła całą skalę i wskazała nieco ponad 2kg :). Całe szczęście od kilku minut towarzyszył mi człowiek, którego poprosiłem aby pożyczył wagę od stacjonujących dwa stanowiska dalej wędkarzy, którzy tego dnia przyjechali na zasiadkę z Koniecpola. Waga karpia po odjęciu maty wyniosła 23,6 kg. To była prawdziwa euforia. Po serii zdjęć i zabiegach kosmetycznych rybka została umieszczona w wodzie i na pożegnanie machnęła płetwą
To była dla mnie niezwykle udana zasiadka – łącznie złowiłem 15 ryb o łącznej masie 199,6 kg z których tylko trzy nie przekraczały 10 kg.