Dębowa 2013 - Trzciny, wyspy, ptactwo, krystalicznie czysta woda
Wreszcie długo oczekiwany wyjazd na Dębową koło Reńskiej Wsi. Parę dni po nas odbędą się tam mistrzostwa Polski więc jedziemy przetrzeć szlaki. Po naszym powrocie bacznie będziemy obserwować zmagania najlepszych karpiarzy. Rok wcześniej na mistrzostwach udało się wyłuskać trzecie miejsce ale teraz spróbujemy naszych sił bez rywalizacji z innymi. Tylko my, nasza taktyka i 5 dni wolności. Dębowa jest nieobliczalna i nieprzewidywalna więc może być różnie.
Nad wodę przybywamy z Mariuszem we wtorek, stawiamy markery i nęcimy ale wędki wywozimy dopiero w środę rano. Do wody wrzucamy około 3 kg kulek, i około 4 kg peletu i kukurydzy. W nocy integracja i omawianie taktyki, błędów, które popełniliśmy rok wcześniej na tej miejscówce. Rano wsiadamy w ponton i kładziemy zestawy. Dwa kije idą na spad górki, na głębokość ok 6 metrów a dwa zestawy wędrują na szczyt górki, na głębokość 3 metrów. Kiedyś spędziliśmy tu tydzień i mieliśmy tylko jedno branie, więc nie oczekujemy, że głowy nam pourywa. Już od kilku lat korzystamy z pokarmów od Marcina z Massivebaits. Tym razem przygotował nam świetną truskaweczkę. Dawno nie łowiliśmy na słodycze. Bacznie obserwuję różnych kolegów, których spotykam nad wodą. I różnego rodzaju markowe kuleczki na które łowią. Po kilku latach naprawdę dobrych rezultatów nie kombinuję z innymi producentami a towar przygotowany przez Marcina jest dla nas mega skuteczny. I nie mam na celu reklamowania go ale sami wiecie jak się czujemy nad woda gdy jesteśmy pewni w to, że nasze proteinki smakują rybkom.
O godzinie 10 00, już prawie wrześniowe słońce mocno przygrzewa. W kółko odkręcamy liqudy i różne zapachy i zastanawiamy się jak to możliwe, że chemiczna truskawka pachnie lepiej niż truskawka na krzaku. Nagle branie u Mariusza. Zmagania aby przeciągnąć rybę przez naszą górkę i rybka jest w podbieraku. Szybkie ważenie i 7 kg karpik wraca do wody. Patrzymy na siebie, przebijamy piątki i pojawia się uśmiech oraz ochota na więcej i więcej. Te oczekiwane więcej nadchodzi około godziny17 00. Ponownie na Mariusza wędce do brzegu dopływa podobnych rozmiarów karpik. Kto by się spodziewał. Kilka godzin po pierwszej wywózce i dwie rybki na macie. Przed wieczorem wypływamy przygotować stołówkę. Do wody wsypujemy podobną ilość pokarmu jak dzień wcześniej.
W nocy z kolei ja doławiam dwa 7-8 kilogramowe karpie. Cały czas jest co robić bo w międzyczasie mamy jeszcze dwie spinki. W sumie po pierwszej dobie, mieliśmy bliskie spotkanie z karpiami o łącznej masie ponad 28 kg. Cały czas porównujemy to do ubiegłorocznych zawodów i będziemy porównywać do rozpoczynających się za parę dni mistrzostw. He he, czyli jednak jest to taka mała rywalizacja z samymi sobą, z rybami i z innymi wędkarzami. Lubie mają to we krwi. Może tym razem nie będzie medali ale satysfakcja pozostanie. Rywalizacja rywalizacją ale Dębowa to urok sam w sobie. Trzciny, wyspy, ptactwo, krystalicznie czysta woda, liczne górki podwodne i historia karpiarstwa w tej wodzie PZW sięgająca tamtego wieku. Kąpiel we wrześniowe popołudnie przy silnie operującym słońcu w tym czystym zbiorniku to przyjemność sama w sobie. Tymczasem kolejna doba upływa podobnie z tym, że rybki częściej próbują smakołyków umieszczonych na włosie Mariusza.
Na macie lądują kolejne karpie a my z niedowierzaniem patrzymy jak średnio co 3-4 godziny mamy branie. Mariusz poławia rybki w dzień a ja w nocy. Zmieniamy nieco taktykę i teraz wypływamy już po każdą rybkę pontonem co również smakuje cudownie. Hole 10 kilogramowych karpi na otwartej wodzie to emocje zupełnie inne niż zmagania na brzegu. Dzięki temu spinki już nas nie dotyczą. Poza tym do wody ląduje więcej kulek a ponieważ brakuje nam już truskawki to w wiaderku robimy mix śmierdziuchów od Marcina, które zostały mi z Nowaków. Po kolejnej dobie mamy wrażenie, że jest coraz lepiej. Jesteśmy naprawdę szczęśliwi. W sumie udaje nam się przechytrzyć 10 karpi o łącznej wadze ponad 80 kg i zaliczamy 3 spinki. Największa ryba ma blisko 11 kilogramów a najmniejsza 6 kg.
Rok wcześniej złowiliśmy troszkę ponad 40 kg łowiąc o dwa dni dłużej. Ale nie o rekordy tutaj chodzi a o cudowne emocje, pichcenie sobie obiadków, wspólną pracę nad taktyką i obcowanie z przyrodą. Tym razem dopisała nam pogoda, dopisały miśki i wracamy z rogalami do domu. Tak z ciekawości na mistrzostwach Polski ekipa łowiąca na naszej miejscówce zajęła 4 miejsce z dwukrotnie słabszym wynikiem niż nasz. Więc jest powód do dumy, chociaż zdajemy sobie sprawę z tego, że zawody żądzą się swoimi prawami. Teraz czekamy na potwory z Rybnickiego morza.