Od kiedy zacząłem karpiować, jednym z moich małych marzeń było zimowe łowienie karpi. Każde zobaczone w sieci zdjęcie ośnieżonego namiotu, wędek lub karpia ze śnieżną aurą w tle wzmagało we mnie dreszczyk emocji. Dłuższy już czas kombinowałem, aby owe marzenie się spełniło no i po części się udało, ale o wszystkim opowiem po kolei. Jesienią miałem okazję poznać się z Arturem, chłopakiem, który jest moim teamowym kolegą oraz wędkuje zimą na zbiorniku Elektrowni Rybnik. Nasze częste rozmowy o zimowym karpiowaniu coraz bardziej mnie nakręcały. W końcu podczas Carpshow 2014 dogadujemy termin i postanawiamy w styczniu spędzić tydzień na zrzucie ciepłej wody Elektrowni Rybnik. Po powrocie do domu rusza powoli machina przygotowań. Analizowanie co trzeba dokupić, w co się dodatkowo zaopatrzyć. Wbrew pozorom zimowe karpiowanie wymaga trochę innego przygotowania. Spędzić tydzień zimową porą nad wodą nie jest łatwo i trzeba się do tego dobrze przygotować. Ciepła odzież, gruby śpiwór i piecyk do namiotu to podstawa. Bez tego pewnie dałoby radę przetrwać, ale to nie obóz przetrwania i trzeba sobie sprawić w miarę komfortowe warunki. Kiedy sprzętowo jestem już przygotowany do wyjazdu, czas o zadbanie o to, żeby karpie były obecne w moim łowisku. Przygotowanie kuleczek jest moim oczkiem w głowie i lubię je dopieszczać.
Czas mija nieubłagalnie, odliczanie trwa, aż w końcu nadchodzi dzień wyjazdu. Autko spakowane i ruszam w blisko czterysta kilometrową trasę do Krzanowic gdzie mieszka mój kompan zasiadki Artur. Wieczorem będąc na miejscu, wspólnie z kolegą popijamy piwko i obgadujemy strategię jaką obierzemy na zbliżającą się zasiadkę. Kiedy rozchodzimy się do pokojów na odpoczynek, ja nie mogę spać, w głowie mam tysiące myśli i nakręcam się niesamowicie. Jednak w końcu sen przychodzi i budzę się wczesnym rankiem. Wspólnie z Arturem pakujemy jego auto, jemy śniadanie i ruszamy nad rybnickie morze. Odbierając zezwolenia na łowienie, jedziemy także na tzw. „bramę” wypytać co w wodzie piszczy. Jest to moje pierwsze spojrzenie na ten akwen i powiem szczerze, iż robi piorunujące wrażenie…
Rozmawiając z bytującymi tutaj od dłuższego czasu karpiarzami, nie mamy zbyt dobrych informacji. Ryby praktycznie w ogóle nie są aktywne. Jednak nie załamując się tym faktem, jedziemy na drugi brzeg rozbijać swoje obozowisko i zabierać się do roboty. Za nim jednak przystępujemy do łowienia witamy się z wodą i pijemy drinka za owocną zasiadkę.
Po całym procederze wskakujemy w ponton, sondujemy i oznaczamy łowisko. Następnie uzbrajamy nasze wędziska w przynęty i „jedziemy” z wywózką zestawów. Podczas tego wyjazdu postanawiam nęcić i łowić na przynęty w dwóch smakach. Devil Krill oraz nowość, która będzie dostępna już podczas zbliżających się targów Rybomania w Poznaniu czyli Angry Plum. Jest to słodkie połączenie śliwki z krylem oraz dodatkiem chili. Pod jeden zestaw sypie wyłącznie grube frakcje to znaczy kulki Devill Krill oraz mieszankę pelletów 18mm Devil Krill i Kill Krill, wszystko dodatkowo dopalone boosterem , na włosie natomiast znajduje się pojedyncza, duża kulka Devil Krill oblepiona pastą Ready Devil Krill.
Drugi zestaw to bałwanek z dwóch tonących kulek Angry Plum w rozmiarze 21 i 18 mm. Nęcenie pod ten zestaw będzie troszkę drobniejsze. Oprócz kulek o smaku Angry Plum są tu również parzone konopie wymieszane z orzeszkami ziemnymi.
Tak uzbrojone wędziska lądują w wodzie. Teraz pozostaje tylko czekanie…
Wieczór mija na integracji i rozmowach oczywiście o tematyce karpiowej. Jako, że jest nas łowiących obok siebie czterech karpiarzy, atmosfera jest bardzo wesoła. Śmiechom i opowiadaniom nie ma końca. Późną nocą lekko „zmęczeni” udajemy się do ciepłych namiotów, aby przymknąć oko. Twardy sen przerywa wyjący w niebogłosy Flajzar Artura. Kiedy wybiegam z namiotu, on holuje już rybę. Niestety po dłuższym holu karp wchodzi w zaczepy, przeciera żyłkę i jest jeden do zera dla cyprinusów. Jesteśmy lekko podłamani zaistniałą sytuacjom, ale niestety takie rzeczy się zdarzają i trzeba walczyć dalej. Artur mimo późnych godzin nocnych wiąże skrupulatnie nowy przypon i po niedługim czasie zestaw zostaje wywieziony w to samo miejsce.
Ranek wita nas delikatnym przymrozkiem, ale i pięknym widokiem. Dla takich chwil warto żyć…
Dzień mija spokojnie bez jakichkolwiek brań. W nocy kolega ze stanowiska obok wyciąga karpia, ale nie należy on do największych. Jesteśmy troszkę zniesmaczeni brakiem aktywności karpi. Powodem tego jest na pewno chłodna jak na ten zbiornik, ale i niestabilna temperatura wody, która skacze między 8, a 13 stopni Cesjusza. W sobotę sytuacja lekko się zmienia. Częściej niż we wcześniejszych dniach słyszymy dzwoneczek w elektrowni co jest znakiem, że zrzucają ciepłą wodę. Widać jak zbiornik zaczyna parować, żyłki coraz bardziej zaczynają się napinać i od strony zrzutu można dostrzec silny nurt. Mało tego wiatr zmienia się na bardziej korzystny. Jesteśmy bardzo zadowoleni i pełni nadziei, że w końcu zacznie się coś dziać. Przeczucia mamy dobre, wieczorem przy silnie wiejącym wietrze i lejącym deszczu Artur ma odjazd, walka trwa dość długo, ale się udaje. Piękny karp ląduje na macie. Waga po odjęciu maty wskazuje równe 17 kg.
Leżąc późnym wieczorem w namiocie słyszę jak przestaje padać deszcz, jednocześnie dociera do mnie nieznany wcześniej moim uszom dźwięk. Coś jakby lekko ocierało się o namiot. Trochę zdezorientowany wyglądam z namiotu i nie wierzę własnym oczom- pada śnieg!!! Momentalnie wybiegam na zewnątrz z aparatem w ręku i uwieczniam tę chwilę. Moje małe marzenie o śnieżnej zasiadce właśnie chociaż trochę się spełnia…
Rano kiedy wychodzę z namiotu widzę, że ze śniegu nic nie zostało. A warunki panujące przed namiotem są jednym słowem- fatalne.
Kolejne dni mijają na rozmowach i uprzyjemnianiu sobie pobytu dobrym jedzonkiem.
W poniedziałek, kiedy mamy za sobą już cztery nocki, a ja cały czas jestem bez brania postanawiam troszkę urozmaicić to co znajduje się na włosie i przewieść jeden zestaw na znacznie większą odległość od tej, na której obecnie łowię. Jako przynętę zakładam kulkę Angry Plum 21 mm podwieszam ją Pop up Corkiem 3xl w rozmiarze 18 mm i dodatkowo pływaka oblepiam pastą Fluo pop up o smaku Devil Krill. Miejsce, w którym zestaw ten zostanie położony jest dość muliste, stąd też moja decyzja o dołożeniu na włos pop-upa.
Wywożę zestaw modelem zdalnie sterowanym i dalej czekamy na jakieś brania. Jednak kolejny dzień to następna lekcja pokory. Nie dzieje się totalnie nic. Żadnych popiskiwań na sygnalizatorach i próżno szukać jakichkolwiek oznak żerowania karpi. Lekko podłamani zaistniała sytuacją udajemy się na pierwsze stanowisko do nowo poznanych chłopaków, gdzie do późnych godzin nocnych przy rozgrzewających trunkach wysokoprocentowych rozmawiamy oczywiście, głównie o karpiach. Swoją drogą takie rozmowy tak naprawdę nie mają końca. Tylu ilu karpiarzy, tyle sposobów na złowienie cyprinusów. Każdy ma swój złoty środek, swój sposób na przechytrzenie tej wąsatej rybki. Na tym też tak naprawdę polega karpiowanie, iż nie ma tego jednego sposobu, który sprawdzi się w każdej sytuacji. Trzeba umieć rozmawiać, obserwować i wyciągać wnioski, aby stawać się coraz skuteczniejszym w połowie naszych miśków.
Kiedy przed snem leżę sobie w namiocie z lekko zamyśloną głową słyszę pojedyncze piśnięcie sygnalizatora. Automatycznie serce zaczęło bić coraz mocniej, buty przygotowane do startu, jednak niestety na piśnięciu się skończyło. Zawijam się w ciepły śpiwór, gaszę lampkę i zamykam oczy. W głowie przelatuje myśl- oby w końcu pojechało… Chyba moje modły zostały wysłuchane gdyż o czwartej nad ranem słyszę pojedyncze piśnięcie, po chwili już w butach stoję przy kiju. W tym momencie słyszę drugie piśnięcie, zapalam czołówkę i widzę jak swinger cały podryguje by po chwili usłyszeć i jednocześnie ujrzeć niesamowicie silny wyjazd. Swinger przykleił się do kija, a ze szpuli kołowrotka z prędkością światła wybierana jest żyłka. Podniecony niesamowicie chwytam za kij i z wielkim uśmiechem na twarzy holuję karpia. Nie należy on do walecznych i po około piętnastu minutach holu ląduje w podbieraku. Jestem niesamowicie szczęśliwy. Waga pokazuje równe trzynaście kilogramów. Nie jest to wielkolud, ale przy tak słabym żerowaniu karpi cieszy niesamowicie, a przy okazji jest to mój pierwszy karp wyjęty z rybnickiego morza.
Karp połakomił się na kombinację Angry Plum podwieszoną 3xl i pastą fluo Devil Krill. Po zwróceniu wolności dla ryby, zestaw zostaje wywieziony w to samo miejsce, a my udajemy się spać.
Kolejne dwa dni mijają bez brania. Wraz z Arturem zabijamy czas oglądając na tablecie nowości filmowe. Oczywiście piecyk jest nieodzownym elementem, aby móc w komforcie przy takiej aurze pogodowej siedzieć sobie w namiocie.
Nadchodzi ostatnia nocka zasiadki. Leżąc w namiocie myślę sobie jak to szybko minęło. Tyle przygotowań, starań żeby móc tutaj być, a to już praktycznie koniec. Tydzień minął nawet nie wiem kiedy, mimo że ryby za bardzo nie współpracowały czas przeleciał mi przez palce. Rozmyślając o całym pobycie nawet nie wiem kiedy usnąłem i niestety obudził mnie nie pisk centralki, ale budzik który był ustawiony na godzinę siódmą. Otwierając oczy było mi się ciężko zebrać do porządkowania i pakowania klamotów. Niestety co dobre szybko się kończy i z wielkim bólem serca zacząłem szykować się do powrotu. Kiedy wszystko mam już spakowane, żegnam się z Arturem, któremu chciałbym także bardzo podziękować bo to on wziął na siebie sprawę rezerwacji, dograł termin i pomógł mi w zrealizowaniu zimowej zasiadki nad rybnickim morzem. Przybijamy piątkę, a ja wsiadam do auta, nastawiam nawigację na kierunek Poznań i wracam do domu… Niestety nie do końca spełniony. Ustalając termin pobytu chciałem zrealizować swoje małe marzenie o śnieżnej zasiadce, niestety biały puch popadał zaledwie przez jedną noc i klimatu zimy nie było. Temperatura na dworze także nie przypominała tej zimowej, pięć stopni na plusie w ciągu dnia w połowie stycznia, o co tutaj chodzi pytam sam siebie? Ale dla śmiechu odpowiadam sobie ostatnio modnym w naszym kraju przysłowiem- „Sorry, taki mamy klimat”.
Chciałbym jeszcze na koniec podzielić się refleksją na temat samego zbiornika oraz zakazów jakich tam panują. Rybnickie morze jest pięknym akwenem, wielkim, ciężkim do obłowienia, a co najważniejsze pływają w nim potężne ryby i to nie tylko karpie. Od długiego już czasu Rybnik jest zimową mekką nie tylko polskich, ale i zagranicznych karpiarzy. Ludzie jadą setki, a czasem nawet i tysiące kilometrów żeby móc łowić tutaj karpie. Niestety na miejscu spotykamy się z masą zakazów, które dla nas karpiarzy uniemożliwiają skuteczne łowienie cyprinusów. Ponton może służyć tylko i wyłącznie do sondowania dna, zakaz nęcenia, wywożenia zestawów i holu ryby ze środka pływającego. Dla mnie jest to niedorzeczne. Przy odległościach na jakich łowi się na Rybniku i całej masie podwodnych zaczepów, które tam występują(kołki, drzewa, kamienie), przepis ten jest absurdalny. Mało tego wokół tych podwodnych zawad powstały całe pajęczyny z pozrywanych żyłek i plecionek. Wyciągnięcie ryby z takich przeszkód graniczy z cudem i nawet nie mam tutaj na myśli umiejętności karpiarza, bo to praktycznie nie ma znaczenia. Jak nie masz farta to możesz być pewny, że ryba utkwi w opisanej pajęczynie. Chciałbym jeszcze przytoczyć myśl, która jest ze mną od czasu powrotu z nad wody. Mamy branie, zacinamy, holujemy karpia. Ten oplątuje się wokół drzewa, potem wokół wszystkich tych zerwanych żyłek i nasza linka też się przeciera. Tracimy rybę, ale co z karpiem? Oplątany wokół tych wszystkich podwodnych zawad nie może wypiąć się z haka i….. No właśnie co dalej? Co dzieje się z taką rybą? Ja powiem szczerze, że w życiu jestem optymistą, ale zawsze szykuje się na najgorsze….
Tomek Słowiński
Carp World Team