Ciepły śpiwór, namiot z winterskinem, a do tego piecyk sprawiają, że łowienie nawet podczas nocnych przymrozków jest bardzo komfortowe i przyjemne. Jednak najważniejsze jest obalenie mitu, jakoby karp żeruje dopiero przy temperaturze wody ponad 10 stopni. Swojego pierwszego wczesnowiosennego karpia złowiłem w 2000 roku pod koniec marca, gdy woda miała zaledwie 7 stopni, a lód stopniał ledwie dwa tygodnie wcześniej (fot. 1). We wcześniejszych latach najczęściej czekałem z wyprawami do końca kwietnia, bądź pojawiałem się nad wodą dopiero w maju. Z perspektywy tych lat widzę teraz jak błędne było to podejście i ile czasu straciłem siedząc w domu zamiast nad wodą.
Minimum zanęty
Teraz sezon karpiowy na zimnych wodach rozpoczynam tydzień po zejściu lodu na danym zbiorniku. Oczywiście każda woda, w zależności od swojej wielkości, a przede wszystkim od głębokości, w różnym terminie staje się wolna od lodu. Mniejsze i płytsze zbiorniki potrafią kilka lub kilkanaście dni wcześniej uwolnić się od lodu niż duże i głębokie wody. Właśnie na takich małych i dość płytkich jeziorkach skupiam swoją uwagą podczas wczesnojesiennych zasiadek. Na co zwracam największą uwagę? Najważniejszy jest wybór miejsca do łowienia. Koncentruję się głównie na miejscach gdzie w poprzednich latach występowała obficie roślinność podwodna. Tak więc wszelakie skupiska budzącej się do życia roślinności są dla mnie najważniejsze. Innymi bardzo niedocenianymi miejscami do połowu, i to nie tylko wczesną wiosną, są łowiska w bezpośredniej bliskości brzegów. Im bardziej niedostępne, tym atrakcyjniejsze (fot. 2). Mogą to być miejsca na przeciwległym brzegu, bądź znajdujące się równolegle do naszego stanowiska. Wielokrotnie miałem wspaniałe ryby dosłownie 2-3 metry od brzegu, szczególnie nocą, gdy milknie gwar nad wodą. W zależności od odległości decyduję się na zarzucanie zestawów z brzegu, lub wywożę je pontonem, gdy są poza zasięgiem rzutu. Bardzo ważna w tym okresie (i nie tylko w tym) jest obserwacja wody i błyskawiczna reakcja na jakiekolwiek oznaki żerowania ryb. W tym celu dosyć często wchodzę na okoliczne drzewa, aby zlokalizować potencjalne miejsca do połowu, lub zaobserwować jakieś oznaki bytowania ryb (fot. 3). Podczas takich łowów sporadycznie decyduję się na długotrwałe nęcenie, najczęściej łowię z marszu wybierając łowiska bezpośrednio po przybyciu nad wodę i szybko je zmieniając w zależności od panujących nad wodą warunków. Wystarczy zmiana kierunku wiatru, jakiś spław, lub bąblowanie, abym szybko zmienił położenie przynajmniej jednego zestawu. Dlatego staram się w tym okresie być dość mobilny, zabieram minimum sprzętu i reagują na każde zmiany w łowisku. Taka taktyka wymusza niejako użycie niewielkiej ilości zanęty, bo nielogiczne byłoby zasypywanie wielu miejsc dużą ilością zanęty, a później nagle pod wpływem impulsu z nich rezygnować, zostawiając na dnie górę zanęty. Poza tym ryby w tym okresie nie są zbyt aktywne i po spróbowaniu kilku kąsków mogą opuścić łowisko, a zalegające na dnie duże ilości zanęty w znacznym stopniu zmniejszają moją szansę na branie. Głębokości, na których się koncentruję w tym okresie, nie przekraczają najczęściej 3 metrów, choć kilkakrotnie eksperymentalnie łowiłem na 6 metrach i też doczekałem się brania, jednak większość odjazdów miała miejsce w łowiskach nie przekraczających wspomnianych 3 metrów. Wielką siłą przyciągającą mnie nad wodę jest fakt, że wiosną ryby są najcięższe, mają wielkie brzuchy i niejednokrotnie ta sama ryba złowiona w późniejszym okresie była już nawet kilka kilogramów lżejsza. Także mniejsza aktywność osobników niewielkich rozmiarów, jak i innego białorybu (drobnicy) zwiększa szansę na spotkanie z rybą życia.
Stawiam na Słodki Ananas
Ponieważ, jak już wcześniej wspomniałem, używam w tym okresie minimalnej ilości zanęty, ważne jest, aby była ona najlepszej jakości i odpowiednio podana w bezpośredniej bliskości mojego zestawu. Używam w tym celu kilku sprawdzonych metod. Jedną z nich jest użycie materiałów z PVA, głównie siatek i worków, które napełniam drobnym pelletem, granulatem, zanętą sypką, mieszanką drobnych ziaren, oraz kulkami o niewielkich rozmiarach lub pokruszonych na mniejsze kawałki. Świetną zanętą, jak i przynętą, są również białe robaki, ale tylko pod warunkiem, że w danej wodzie nie występuje większa ilość drobnicy, bo wtedy łowienie na białe robaki mija się z celem. Kulki, jakie stosuję są raczej niewielkich rozmiarów, najczęściej do 14mm, o aromatach typowo rybnych, ale przełamanych też aromatem owocowym. Do moich ulubionych należą sfermentowana krewetka, ultra liver (wątroba), oraz słodki ananas z serii Top Edition Tandem Baits. Szczególnie ten ostatni aromat w połączeniu ze śmierdzielami przyczynił się do złowienia przeze mnie wielu okazałych karpi i amurów, i to nie tylko w okresie wczesnowiosennym (fot. 4). Dosyć często łowię też na kulki pływające, lub neutralnie wyważone, wykonane z gotowych mieszanek pływających. Takie mieszanki pozwalają mi na stworzenie przynęty, jaką sobie tylko wymarzę, o odpowiedniej wielkości, wyporności, zabarwieniu, stopniu zaromatyzowania. Pozwalają także na etapie produkcji na dodanie kilku moich ulubionych i sprawdzonych aromatów i wzmacniaczy, takich samych jak w kulkach zanętowych, przez co pływająca kulka przynętowa staje się jeszcze bardziej atrakcyjna i wabi ryby skuteczniej od innych przynęt. Często łowię też na pellety haczykowe, które pomału rozpuszczając się w wodzie doskonale wabią ryby. Szczególnie, gdy decyduję się na punktowe nęcenie przy użyciu sypkiej zanęty i drobnych ziaren taka szybko pracująca i dość duża w porównaniu do reszty zanęty przynęta dała mi już wiele ładnych ryb (fot. 5). Także białe robaki w tym okresie, gdy ryby są dość niemrawe, są doskonałą przynętą i używam ich w kilku wariantach. Jeden polega na użyciu specjalnego klipsa na białe robaki, na który się je nadziewa. Wielkość klipsa uzależniona jest przede wszystkim od wielkości użytego w zestawie haczyka. Taki klips przywiązuję do włosa, nabijam robaki i zestaw jest gotowy do użycia. Innym sposobem używanym prze zemnie jest umieszczenie na włosie małej kuleczki pływającej i przyklejenie do niej kilkunastu robaków przy pomocy super glue. Często łączę także te dwa sposoby umieszczając na haczyku dwa włosy. Jeden z przyklejonymi do pływającej kulki robakami w okolicach łuku kolankowego haczyka, a drugi włos standardowo w okolicy uszka haczyka z klipsem na białe robaki. Jeżeli użyję jeszcze do tego specjalnego pozycjonera w kształcie białego robaka, który nakładam na haczyk zamiast rurki termokurczliwej, uzyskuję znakomicie zamaskowaną przynętę, której prawie żadna ryba jest w stanie się oprzeć. Taki pełzający po dnie, lub unoszący się niewiele nad nim kawał żywego mięsa, do tego poprzez swoje ruchy roznoszący jeszcze aromaty zawarte w pozostałych częściach zanęty, jest naprawdę prawdziwym kilerem na najbardziej nawet ostrożne i przebiegłe karpie (fot. 6).
Zestawy