Tylko bardzo uważne śledzenie zachowania sygnalizatorów może nam podpowiedzieć, co dzieje się na drugim końcu zestawu (fot. 1). Wśród wielu wędkarzy panuje opinia, że łowiąc karpie reagować warto dopiero, kiedy ryba wyciąga żyłkę z kołowrotka, a wszelkie drobne pociągnięcia, podnoszenia czy opuszczania, to znak obecności drobnicy, raków, bądź też ocierania się ryb o naprężoną żyłkę. Jak bardzo jest to złudne, przekonałem się wielokrotnie.
Najczęściej spotykanym błędem jest jednak zwalanie winy na wiatr. Jak wieje, to porusza żyłką, a więc i sygnalizatorami. Owszem, jeżeli nie stosujemy sygnalizatorów mechanicznych (popularne swingery, czy nawet zwykłe bombki) taka sytuacja może mieć miejsce. W innym jednak przypadku, kiedy swinger jest dociążony, wiatr nie ma na niego żadnego wpływu, a wówczas każda reakcja sygnalizatora jest znakiem żerującej ryby.
Ciekawa sytuacja zdarza się w przypadku występowania w zbiorniku amurów. Oczywiście bywa, że amur bierze niczym karp, robiąc widowiskowe odjazdy. Takie brania są jednak w zdecydowanej mniejszości. Zazwyczaj brania są delikatne, tak, że mniej doświadczony wędkarz albo w ogóle ich nie zarejestruje, lub też po prostu zlekceważy. Aby tak się nie stało sygnalizator elektroniczny powinien być wyposażony w funkcję czułości (fot. 2). Ustawiamy ją na maksimum, tak, aby każde najmniejsze pociągnięcie zostało zasygnalizowane. Innym rodzajem delikatnego brania jest pociągnięcie zestawu w stronę brzegu. Jeżeli nie będziemy do tego odpowiednio przygotowani, nigdy takiego brania nie zauważymy. W tym celu powinniśmy być zaopatrzeni we wspomniane wcześniej sygnalizatory mechaniczne, czyli swingery, lub hangery. Nawet, jeżeli zastosujemy typowo karpiowe zestawy samozacinające, amur zazwyczaj sam się nie zatnie. Dlatego na każde opadnięcie czy podniesienie swingera, powinniśmy natychmiast reagować zacięciem. Musimy zdać sobie sprawę z tego, że amur pobiera pokarm w zupełnie inny sposób niż karp. Nie zasysa przynęty, a bierze ją w pysk (niesłychanie twardy) i zgniata.
Parę lat temu wiosną byłem świadkiem szkoły, jaką amury dały mojemu koledze. Łowiąc w swoim jeziorze, od dwóch lat nie mógł złowić amura, chociaż piękne sztuki, co jakiś czas pokazywały się w łowisku. Wybraliśmy się na testy pięknej 30 hektarowej wody. Ponieważ w czasie naszego pobytu duże karpie zgrupowały się w drugiej części jeziora (okres tarłowy), mieliśmy do czynienia z braniami przede wszystkim amurów, a właściwie amurków (od 1,5 do 6 kg). Była to dla Marka znakomita lekcja. Dopiero drugiego dnia zaczął zwracać uwagę na pojedyncze piski sygnalizatora i ledwie widoczne podniesienia/opuszczenia swingera. Po mojej sugestii, że na każdy najmniejszy ruch, odpowiedzią powinno być zacięcie, Marek zaczął holować amury, chociaż raczej były to głównie amurki (fot. 3). Okazało się, że jest to o wiele prostsze niż może się wydawać. Wcale nie trzeba było się wykazywać niezwykłym refleksem. Wystarczyła reakcja w ciągu około 3-4 sekund po najbardziej delikatnym pociągnięciu, a amur siedział! Z tego wniosek, że przez taki właśnie czas amur trzyma w pysku przynętę z haczykiem. Marek doskonale poznał zachowanie amurów, więc drżyjcie amury z jego ulubionego jeziora (są rzadko łowione, więc nie wiedza, że i tak wrócą do wody).
Naturalnie skuteczność nie zależy wyłącznie od szybkiej reakcji, ale także od odpowiedniego zestawu przyponowego. Zwykło się uważać, że na amura najlepszy jest zestaw przelotowy. Nasze eksperymenty na czerwcowym łowisku pokazały jednak, że nie ma znaczenia czy jest to zestaw przelotowy czy też samozacinający. Zastosowaliśmy przypony sztywne z dowiązanym włosem z miękkiej plecionki. Były nadzwyczaj skuteczne, nawet przy łowieniu na „bałwana”.
Delikatne brania nie są jednak wyłącznie domeną amurów. W wielu przypadkach tak samo biorą karpie. Takie zachowanie najczęściej da się zauważyć wśród roślin lub w łowiskach o silnej presji wędkarskiej. Charakterystyczne jest zachowanie karpi żerujących w liściach grążeli lub innych roślinach (fot. 4). W takich miejscach zazwyczaj widać ich obecność, jednak próba „wyciągnięcia” ryb na czystą wodę zazwyczaj nie skutkuje. Jedynym sposobem jest umieszczenie zestawu na samym skraju roślin, lub jeszcze lepiej, w naturalnych wgłębieniach. Wówczas możemy doczekać się brania, ale zazwyczaj jest to niemrawe, najwyżej kilkucentymetrowe pociągnięcie swingera. Nasza reakcja w takim przypadku powinna być natychmiastowa, bo karp błyskawicznie wypluwa przynętę. Podobne sytuacje zdarzają się na otwartych wodach, ale o silnej presji.