Nowe metody połowu karpi, a zwłaszcza metoda włosowa i kulki, w znacznym stopniu przyczyniły się do zwiększenia skuteczności w połowach tej ryby. Niebagatelną rolę odegrał też specjalistyczny sprzęt, który jest coraz powszechniej dostępny. Ostatnio wielu karpiarzy dość głośno wyraża obawę, aby nie stało się to, co z drapieżnikami po spopularyzowaniu sztucznych przynęt gumowych. Mają sporo racji, bo nad wodami, co jakiś czas spotykają się z obrazkami świetnie wyposażonych, skutecznych łowców, niestety „kolekcjonerów” karpiowego mięsa. Jest jednak druga, pozytywna strona medalu. Coraz więcej wędkarzy łapie bakcyla połowu dużych karpi i zaczyna rozumieć, że ich zabieranie prowadzi do błyskawicznego wyrybienia wód, tym samym podcięcia gałęzi, na której się siedzi. Niestety nie pomagają w tym właściciele wód, a mam tu głównie na myśli wody PZW. W większości rozmów z przedstawicielami kół, opiekunami wód, przewija się obawa przed wprowadzaniem jakichkolwiek ograniczeń w wędkowaniu, bo „co na to powiedzą członkowie mojego koła”, czyli innymi słowy „nie wybiorą mnie prezesem na następną kadencję”. To jest jednak temat na zupełnie odrębną dyskusję.
Sam fakt wypuszczenia złowionego karpia jest godny naśladowania, jednak nie zawsze odbywa się to w zgodzie z podstawowymi zasadami, a czasami i rozsądkiem. Wędkarze darują karpiom życie, ale dość często po takim zabiegu ryby mają spory kłopot z dojściem do siebie. Często zapomina się bowiem o tym, co jest pomiędzy złowieniem, a wypuszczeniem. Sytuacje, kiedy karp skacze po brzegu, piasku, kamieniach, następnie jest z całej siły przyciskany do piersi (żeby nie uciekł i dobrze wyszedł na zdjęciu), potem wrzucony na płytką wodę stara się wydostać na wolność, są niestety zbyt częste (fot. 1). Takie postępowanie powoduje jedynie okaleczanie ryb. Na łowiskach niemal całej Europy niedopuszczalne jest łowienie karpi bez posiadania maty do ich odhaczania. To niewielki wydatek (matę można wykonać we własnym zakresie, choćby z materaca czy karimaty), a rzecz niezbędna (fot. 2). Czasami słyszę zdania, że karp po złowieniu wierzga i skacze, więc nie sposób utrzymać go na macie. Oczywiście czasami tak się zdarza (raczej rzadko, bo po holu ryba jest zmęczona), ale wówczas wystarczy zasłonić oczy karpia kawałkiem mokrej, nieprzezroczystej szmatki, aby był potulny jak baranek. Jeżeli chcemy z naszą zdobyczą zrobić zdjęcia, nie musimy bardzo się spieszyć (fot. 3). Karp bez uszczerbku na zdrowiu może pozostawać na macie przez kilka minut, jednak wówczas konieczne jest częste polewanie go wodą (skóra nie może być sucha). Lepiej dla nas (i dla karpia), aby całkowicie uspokoił się leżąc na macie i pozwolił na sesję zdjęciową, niż aby starał się wyrwać z naszych rąk, bo kończy się to zazwyczaj upadnięciem na ziemię. Dlatego podczas zdjęć łowca powinien trzymać rybę nad samą matą. Warto o tym pamiętać, zwłaszcza kiedy przez dłuższy czas (noc) przetrzymujemy karpia w worku (fot. 4). Ryba jest wówczas wypoczęta i pełna werwy. W takich sytuacjach konieczne jest położenie naszej zdobyczy na macie, zakrycie głowy (oczu), polewanie wodą i odczekanie kilku minut, cały czas trzymając ręce na rybie, aby uniemożliwić jej zeskoczenie z maty. Z samym wypuszczaniem też trzeba uważać, aby karp nie wykonał nagłej wolty i nie upadł w płytkim miejscu. Rybę powoli wkładamy do wody, czekamy, aby zaczęła poruszać skrzelami (fot. 5). Trzymając ją za ogon czekamy aż sama zechce odpłynąć, lub lekko ją popychamy w stronę głębszej wody, mając na uwadze, że w pierwszej chwili karpie często tracą orientację i zawracają w stronę brzegu.
Być może niektórym wyda się przesadą, aby taką wagę przywiązywać do odhaczania i wypuszczania karpia. Moim zdaniem jest to jednak niesłychanie ważne, bo świadczy zarówno o etyce wędkowania, jak i świadomości, że odpowiednie obchodzenie się ze złowionym karpiem wpływa na jego zdrowie, kondycję, siłę i chęć dalszego żerowania. Pamiętajmy więc, że zasada złów i wypuść nie ogranicza się wyłącznie do samego faktu darowania rybie życia.